Nie przemawiajaca do mnie przemiana glownej bohaterki, ktorej po prostu brak uzasadnienia.
Do tego taniosc - ktorej tak pieknie unikano w pierwszej czesci, unikajac najbardziej oczywistych
rozwiniec fabuly, niestetety skumulowala sie w czesci drugiej i czesto bila po oczach. Na przykład
mloda koszykarka, potencjalna przyszla lewa reka Joe, ktora podczas debiutu na ekranie
musiala zakryc swoje ucho z 5 razy. To pozornie maly szczegol, ale mnie to kluje w oczy, a kiedy
takich elementow jest wiecej - a niestety, bylo ich wiecej - budzi to moj niesmak.
Zakonczenie, ktore choc szokuje - dla mnie bylo w najlepszym przypadku srednie i zrobione na
sile, aby skonczyc obrazem (a wlasciwie jego brakiem), ktory utkwi w glowie na dlugo.
Podobala mi sie na przyklad scena w zaułku, kiedy kochanka i wychowanka Joe w ciagu jednej
chwili z bycia najblizsza jej osoba, staje sie oprawca. Jej socjopatia i sadyzm, uzasadnione
dziecinstwem i potwierdzone zamilowaniem do egzekucji "dlugow", miala tu sens.
Koncowe morderstwo - niestety nie mialo. I tak, rozumiem to, ze to Seligman jest najbardziej
czarnym charakterem tego filmu, bo dokonal zdrady i upokorzenia w najbardziej osobisty sposob,
a do tego w pelni swiadomie - bo w koncu, nie bylo w nim rzadzy. Chcial jedynie zaspokoic swoja
ciekawosc i aby to zrobic, posunal sie dalej, niz jakakolwiek inna postac z filmu.
Zdajac sobie z tego sprawe i tak uwazam, ze koncowe morderstwo bylo naciagane.
Troche sie rozczarowalem.
Podobnie miałem wrażenia co do końcówki po seansie. Miało utkwić w głowie. To morderstwo może i zachowanie Seligmana może i miało sens, ale nie każdemu widzowi się on objawia jasno. Pewnie nie o to chodzi, żeby było jasno i klarownie, ale przy tak dziwacznych charakterach bohaterów, przy ich chorobach, przy tych spotkaniach ludzi, z których każdy jest "jednym na milion przypadkiem", trudno wytłumaczyć końcówkę bez naciągania ku spójności własnych interpretacji.
I jeszcze cos, rozwijajac moj poprzedni post. Problemem tego filmu jest to, symbolika tego filmu nie jest doscignieta przez jej bezposrednia realizacje.
Poszczegolne etapy filmu sa jednoczesnie przemianami bohaterki, ktorych istotą jest pokazanie jej postrzegania samej siebie i spoleczenstwa. Poczatkowo mamy narastajace sie oddanie nalogowi, ktore konczy sie upadkiem (rozstanie z synem). Wydalenie ze spoleczenstwa, prowadzece do proby walki(terapia), a konczace zaakceptowaniem wlasnej siebie i odrzuceniem spoleczenstwa, jako ogolu pelnego hipokryzji, nie potrafiacego jej zaakceptowac. To przeradza sie w nienawisc, ktora ponownie prowadzi do proby zmiany samej siebie, konczac ostatecznym i nieodwracalnym odrzuceniem spoleczenstwa (finalowe morderstwo). Ujete w taki sposob, ma to duzo sensu; niestety, kiedy te ogolne idee materializuja sie jako konkretne sceny - brak im ciaglosci.
Ujalem to dosc chaotycznie i pewnie nikt mnie nie zrozumie, wiec jako przyklad: koncowka filmu pokazuje, ze to spoleczenstwo jest zle, zaklamane, a glowna bohaterka nie tylko nie jest gorsza, a nawet bardziej moralna, w pewien sposob. To ma duzo sensu; niestety, przeniesienie tego na ekran w postaci morderstwa starca, ktory chcial ja przeleciec, nie jest wystarczajaco spojne i w pelni trafne.
Nie ma "końcowego morderstwa" - nie widzimy go, słyszymy tylko strzał, ale oczywiście domyślamy się, wyciągamy pochopne, daleko idące wnioski i formułujemy śmiałe oskarżenia bez mocnych dowodów. Finał to m. zd. najbardziej udany majstersztyk Von Triera w tym filmie, bardzo dobrze współgra z wcześniejszymi uwagami o różnych sposobach widzenia tych samych rzeczy. A wyobraźmy sobie, że Joe wcale Seligmana nie zabiła, że tylko wymierzyła do niego, ale strzeliła gdzieś tam obok niego, że upokorzony i zszokowany Seligman klęczy na łóżku i uzmysławia sobie zdradę, widzi swoją marność i porażkę. A Joe, bogatsza o kolejne doświadczenie, po prostu opuszcza jego dom. Ta wersja wydarzeń jest jednak bardziej spójna z wcześniejszą wewnętrzną przemianą (nawróceniem?) Joe. Trudno zakładać, że wyzwalając się z jednego piekła (seksoholizmu), bohaterka od razu popada w drugie (morderstwo).
Po uslyszeniu wystrzalu rowniez nie bylem pewien, czy bohaterka filmu usiercila swojego "przyjaciela", ale wszelkie mozliwe watpliwosci rozwiewa dzwiek ciala uderzajacego o podloge. Czytajac twoj post mam wrazenie, ze chyba tego ostatniego dzwieku nie uslyszales (?).
I bez urazy, ale twoja wizja jest tak wyidealizowana i nie-trierowska, ze az zabawna.
No właśnie, o tym mowa, nic nie widziałeś, dużo słyszałeś, ale co słyszałeś - to już tylko twoje (i nasze, widzów) dopowiedzenie. W tym całym urok ostatniej sceny. Von Trier spokojnie wybroniłby się od twoich oskarżeń o zamordowanie Seligmana przez Joe. Brak dowodów, tylko domysły.
Jej, ale to na prawde jest oczywiste. Joe postanawia dopasowac sie do spoleczenstwa tak, aby wiecej nie siac nim dekstrukcji.
Niestety, chwile pozniej Sieligman pokazuje jej, ze spoleczenstwo jest nic nie warte;
bo on, pomimo zostania jej "przyjacielem" i poznania historii jej zycia, postanawia ja wykorzystac. Z tym, ze w przeciwienstwie do Joe, nie robi tego z rzadzy, nie ma w tym zadnego przymusu. To czysta ciekawosc, jego wolna wola w pelnej postaci - i mimo tego, ze bez trudu moglby sie opanowac, postanawia zdradzic Joe. Pomimo tego, ze przez cala historie zgrywal moralizatora i dobrego ducha. Czy ty na prawde tego nie widzisz? Hipokryzja spoleczenstwa, na ktora Trier narzeka w calym filmie, kumuluje sie w calej sile w tej jednej scenie. Joe widzac to ostatecznie uznaje, ze spoleczenstwo nie jest warte zmian, ze wcale nie jest lepsze - a tak wlasciwie, to jest gorsze(tzn - mniej moralne), bo Joe posiada swoj wewnetrzny kodeks, pomimo jego pokretnosci. Zakonczenie jest czyms w rodzaju nihilistycznego rozgrzeszenia bohaterki. W obliczu tego wydarzenia, przemiana Joe niema zadnego sensu - bo w imie czego? Dlaczego mialaby zyc wbrew sobie, skoro spoleczenstwo nie jest tego warte?
... twoja wizja zakonczenia jest po prostu sprzeczna z calym filmem, ale nie chce mi sie pisac kolejnego wywodu uzasadniajacego.
Gdyby druga częśc byław takiej luźnej przyjemnej konwencji jak pierwsza to scena z seligmanem mogłaby być śmieszna.
Niestety w drugiej czeci filmu jest pełno bardzo męczących, przykrych scen, które budzą napięcie, zadawanie ran, kew, utrata dziecka, pedofil, pistolety, i tak bez przerwy.
Po czymś takim Już mało kto mógłby być w na tyle dobrych humorze żeby doszukać sie czegoś zabawnego w tym zakończeniu.
No bo na poczatku oni zartowali i zwierzała sie ze swoich podbojów ale w tej części ona ciagle opowiada o chorobie.
Takie rozwinięcie akci jak sceny lesbijskie i o wątek pedolifu to po prostu przeładowanie, cała scena z Jerome i P bez sensu.
Wielu scen z drugiej części nie rozumiem.