Pierwszej części tego obrazu bez wahania wystawiłabym nie więcej niż 3/10. Jest po protu okropna, a najgorszy jest... Zero Mostel, który na szczęście znika z ekranu w 50 minucie filmu, a razem z nim slapstick, potwornie nieudane gagi i cała jego irytująca postać. Gdyby nie on, ten film byłby bardzo dobry. Sprawdził się świetnie w "Producentach", tutaj niestety - poległ. Nie wiem zresztą co sobie myśleli twórcy filmu - to sie po prostu nie mogło udać.
Prawdziwa akcja zaczyna się dopiero w drugiej połowie filmu. Gene Wilder pokazuje, ze jest bardzo dobrym aktorem a nie tylko komikiem, natomiast całość pachnie bardzo mocno "Tangiem" Mrożka (zresztą nie ma się co dziwić, w końcu to również komedia absurdu). Świetnie ukazany jest dialog wewnętrzny głównego bohatera, jego wątpliwości, postępujący nałóg i zaskakujące, ostateczne postanowienie. Jeśli ktoś przebrnie przez katastrofalną pierwszą połowę (szkoda, że raczej mało będzie tak wytrwałych śmiałków), gwarantuję, że otrzyma kawał dobrego, bardzo teatralnego kina "z ambicjami".
Przez sentyment do Gene'a wystawiłam 7/10. Gdyby nie pierwsza połowa, kto wie, czy nie byłby to najlepszy obraz w jego filmografii.