Było blisko- kłopoty komunikacyjne zdają się prowadzić do nieuniknionej katastrofy w zderzeniu cywilizacji. Ludzie jako gospodarze okazują się nie na poziomie wobec przybyszów. Niestety później na arenę wchodzi debilny amerykański sentymentalizm rodzinny, uprzedzenia do Chińczyków i totalne olanie matematyki, fizyki czy logiki formalnej jako podstawy komunikacji.
Wyjaśniając- nawiązanie dialogu wiliczałoby wykorzystanie wszystkich rodzajów emisji sygnału - od fotonowego, przez elektromagnetyczny, radiacyjny, neutrinowy, do kinetycznego.
W tych emisjach kluczem byłaby próba odnalezienia na początek bazy wartościowania binarnego- prawda/fałsz. Obcy dysponujący bardziej zaawansowaną heurystyką wyszliby na przeciw z czymś co potrafimy rozumieć i gdzie mamy wspólną płaszczyznę. Binarność sygnału,cyfry, znaki matematyczne, a nie dzikie owadzie heroglify odnoszące się do relacji społecznych. Kiedy spotykasz Aborygenów nie napierdalasz im cytatami z Prusta. Na guncie matematycznym można budować wspólną semiotykę.
Potem dopiero weszłyby kwestie semantyczne- przecież to nie pigmeje żeby leciała do nich dupencja z tablicą i napisem Ala ma kota!
Obcy raczej też by nie zaczynali od bazgrania atramentem na szybie, ale od przetestowania naszych zdolności odbioru sygnałów, a mamy czym się pochwalić w tym zakresie.
Obcy oczywiście chcą żebyśmy żyli na Ziemi zgodzie. No tak...
Także niestety pod względem naukowych hollywoodzka pasta w tubie dla wyborców Trumpa.
Jeśli to pominąć, to jako dramat psychologiczny z elementami sf ujdzie. Tak do dwóch piwek w niedzielę.