Bardzo lubię Jima Carreya ale film podobał mi się średnio. Jak dla mnie fabuła chwilami była naciągnięta do granic możliwości. Np chociażby fakt że on nie wiedział o swojej przeszłości. Przecież nikogo nie wypuszczają z wariatkowa ott tak sobie, bez papierów bez opieki. Nawet jeśli sam miał amnezję i nie pamiętał tego co się stało to nikt by go nie wypuścił bez kogoś odpowiedzialnego za niego. Poza tym, wychodząc z wariatkowa nie był ciekaw dlaczego się tam znalazł? No i jego żona wiedziała o jego przeszłości chociaż poznała go w momencie kiedy on już tego nie pamiętał. Może się trochę czepiam, ale od typu filmów w których ewidentnie chodzi o takie "wow" i "zryty beret" na końcu dużo wymagam zanim uznam za bardzo dobry, fabuła musi się domykać w każdym miejscu. Takim moim ideałem pod tym względem jest "Prestiż". Tam wszystko się ze sobą zgadzało, mimo tego że działy się cuda-wianki wszystko później można było złożyć w naprawdę logiczną całość. Jedynie motyw z tą maszyną klonującą był nierealne - no ale to się już z góry zakłada jaki taki mały element fantastyczny. Poza tym wszystko było zgrane jak w szwajcarskim zegarku, a tu mi tego zabrakło. Ale nie żałuję że obejrzałam "Numer 23" :).