Reżyser wspólnie ze scenarzystą podają nam to danie w nietypowy sposób. Główna bohaterka nie da się lubić, jest chciwa, bezwzględna, w swej głupocie stawia na szali nawet życie ukochanej, jest osobą bardziej nikczemną i małą od niskorosłego szefa rosyjskiej mafii (świetna rola Dinklage'a, równie dobry Messina w roli jego prawnika).
I wszystko okej, bo to wywołuje w widzu emocje, tylko nie jestem do końca pewien, czy to, co osiągnięto, to efekt zamierzony (końcówka pokazuje że tak), zwłaszcza w wymiarze ideologicznym, bo w usta głównej bohaterki, silnej kobiety (w życiu prywatnym lesbijki), wciśnięte są feministyczne slogany o opresywnych mężczyznach, z którymi trzeba walczyć. Mam wrażenie, że mocno negatywne od strony moralnej ukazanie tej postaci może wyrządzić krzywdę w postrzeganiu feminizmu. Ale może po prostu miało być niejednoznacznie.
Poza tym pomysł na film fajny, scenariusz w kilku miejscach naciągany jak gumka od majtek.