W dniu premiery fora rozpalały się do czerwoności, oznajmiając wszem wobec i każdemu z osobna, że „Obcy: Romulus” to kompletne odrodzenie serii i początek zupełnie nowej przygody. Niewiele później również wybrałam się do kina, wysiedziałam w fotelu dwie godziny, nieustannie zastanawiając się nad jednym. Jakim cudem ta wydmuszka wywołuje takie zachwyty?
Planeta, której nigdy nie dosięga światło dnia. W nieprzeniknionych ciemnościach pracują górnicy podlegli firmie Weyland-Yutani. Po odpracowaniu swojej szychty słyszą wyłącznie o zwiększeniu minimum godzin umożliwiających opuszczenie swego korporacyjnego więzienia. Futurystyczne niewolnictwo budzi głęboki opór taniej siły roboczej. Grupa buntowników porywa należący do koncernu pojazd i udaje się na opuszczoną stację badawczą, by wreszcie wyrwać się spod jarzma wycieńczającej do granic pracy. Jednostka jednak nie bez powodu jest opuszczona… Przyczyna tragedii, która wyrżnęła całą załogę, wyłącznie czeka na właściwy moment, by znów zaatakować.
Pierwsze piętnaście minut historii faktycznie budzi emocje, zaostrzając apetyt na horror z wątkiem socjoekonomicznym w tle. Gdy jednak drużyna wyrusza w kosmos, cały początkowy setting zostaje wyrzucony do śmieci, nie mając absolutnie żadnego znaczenia. Dalsza opowieść to już mix „najbardziej docenianych elementów” czterech pierwszych części serii nieoferujący niemal nic nowego. Cytaty z poprzednich odsłon, masa nawiązań, czysty fanservice bez właściwej treści. Narracyjnym problemem są tu też porozstawiane wszędzie strzelby Czechowa, które zdają się zupełnie rozładowane. Każdy element, który mógłby intrygować, zostaje rozwikłany w ciągu kilku minut, nie gwarantując tym samym żadnej rozrywki intelektualnej. Filmowi zdecydowanie zabrakło duszy, fabularnie mówić tu można wyłącznie o wydmuszce złożonej z doskonale już znanych, acz kompletnie pustych, puzzli. Napięcia nie ma tu niemal wcale, a ja naprawdę jestem podatna na nawet najlżejsze straszaki. Tutaj jedyne wzdrygnięcie się było spowodowane najtańszym z możliwych jumpscare’ów. Zakończenie nie robi wrażenia, budzi raczej politowanie. Próba wepchnięcia czegoś zupełnie nowego do tego uniwersum zdecydowanie spełzła na niczym.
Przykro zauważyć przy tym, że to rasowy blockbuster i wszystko oprócz historii zostało tutaj dopięte na ostatni guzik. Majestatyczne kadry, ponure (choć zbytnio rozświetlone) wnętrza, klimatyczna muzyka na miarę poprzedników. Bombastyczne efekty specjalne, które pokazywały to, czego do tej pory jeszcze nie było. Design Obcych się sprawdza. No, może z wyjątkiem ostatecznego przeciwnika, który przywodził mi na myśl wyłącznie postaci z creepypast. Są nawet przeklęte wybuchy w kosmosie i równie absurdalne rozwiązania. Konsultacje naukowe zdecydowanie nie miały miejsca przy omawianiu strategii przyciągnięcia widza do kina. Pewien problem stanowi obsada. Niemal nie byłam w stanie uwierzyć w żadną z przedstawionych relacji. Zabrakło emocji, strachu, wszyscy wydawali się wycięci z kartonu, całkowicie bez życia. Przez to zdecydowanie nie dało się kibicować żadnemu z bohaterów.
Czuję się rozczarowana. „Obcy: Romulus” prawdopodobnie będzie kinowym hitem, choć zupełnie na to nie zasługuje. Nie oferuje od siebie niczego nowego. W moim odczuciu jest to najsłabszy film w całej franczyzie (pomijając crossovery z predatorem). Tak, słabszy nawet od prequeli, które przynajmniej miały na siebie jakiś pomysł. Ode mnie 5/10, nudny akcyjniak sztucznie napompowany bajeranctwem.
Niedawno wyszedłem z seansu, pomyślałem, że spojrzę na przemyślenia widzów i w zasadzie Twoja recenzja w pełni oddaje moje - im dalej tym bardziej nijako. Dzięki!
Efekty fajne, tyle że nie licząc naprawdę kilku scen, cała reszta jest miałka. Całościowo muzyka również mnie nie porwała, były momenty.
Dodam jedynie, że gigerowskie scenografie, w moim odczuciu, tylko takimi próbują być.
Dobrze widzieć ze nie jestem osamotniony w swojej opinii. Gdzie nie spojrzę, widzę same pozytywne recenzję i zachwyty, naprawdę tego nie rozumiem. Oprócz tego wszystkiego co napisałaś, dochodzą jeszcze absurdy fabularne i totalna niespójność logiczna.
mogli zrobić film o kolonii LV, mieli pełne pole do popisu, mieliby miejsce na nastolatków, mniejszości, gender i cokolwiek by tylko chcieli i byłby normalny film a ludzie biliby brawo, mieli wszystko a zrobili to nieporozumienie
Mam odmienne zdanie, gówniarzerka wiarygodna, najniższe warstwy społeczne bez perspektyw i szansy na lepsze jutro. Są równie krótko i zwięźle rozpisani jak ekipy z poprzednich części. Alvarez bardzo sprytnie cytuje poprzednie 4 odsłony dodając od siebie super szybkich face huggerów. a w tym uniwersum nie można już niczym zaskoczyć, bo jedynka je zdefiniowała. Niuanse leżą w sferze wyobraźni reżysera. Reasumując, po filo bzdetach Scotta nareszcie film który spełnia warunki horroru sci-fi. Zarzut z mojej strony to niepotrzebne podbijanie dźwiękiem( nienawidzę jump scare) oraz, że znałem treść mniej więcej historię przed obejrzeniem filmu :)
Ja akurat nie jestem fanem nadmiernych cytatów - gdyby je wszystkie z tego filmu wyciąć, to nie pozostałoby zbyt wiele... Czy nie można zaskoczyć - powstało pełno książek i zdaniem niektórych (w moim przypadku dopiero muszę je przeczytać), to kilka tytułów miałoby szanse na bycie godnymi produkcjami osadzonymi w tym uniwersum. Materiały źródłowe mają więc jakiś potencjał.
:( Ja tam akurat te "filo bzdety" bardzo lubię, więc to kwestia preferencji. "Prometeusz" i "Przymierze" dość udanie sprawdzają się jako filmy science-fiction, choć rozumiem, że mogły rozczarować każdego, kto oczekiwał horroru podobnego do poprzednich odsłon.
A ja mam jeszcze odmienniejsze zdanie. Na plus filmu:
- napięcie (no nie mów, że choćby próba cichej konsultacji wśród facehuggerów jak otworzyć właz gdy z tyłu rodzi się pełnowymiarowy obcy nie trzymało w napięciu – takich scen było kilka i uważam, że dość udanych);
- powrót do schematu dusznych pomieszczeń, gdzie wiesz, że na końcu jest ściana a Ty zostajesz face to face z Obcym (to jedne z głównych minusów jak dla mnie Prometeusza i Przymierza – Obcy to ganianie xenomorphów po zamkniętych pomieszczeniach);
- sprawna realizacja – akcja się tutaj toczy i te dwie godziny mijają;
- wskrzeszenie roli Iana Holmsa;
- scenografia i wizualizacja.
Na minus:
- rodem zerżnięte dialogi, sytuacje i hasła z części 1, 2 i 4 – nie oczekiwałem świeżości, ale taka totalna kopia jest dla mnie słaba;
- Obcy to nie miejsce dla jumpscare’ów;
- ciągniecie tematu patogenu rozpoczętego przez Scotta w Prometeuszu i Przymierzu. W drugiej części korporacja chciała wykorzystać Obcego jako broń – te wszystkie „genetyczne rozważania” dla mnie były męczące. A ostatni przeciwnik także niepotrzebny.
- brak logiki w wielu sytuacjach – jak android jedną ręką zatrzymujący windę.
Co do Prometeusza i Przymierza – dla mnie te dywagacje były słabe. Uważam, że Scott je umieścił w uniwersum Obcego aby ktokolwiek to zobaczył. Filozoficzne dywagacje w porównaniu choćby do kontynuacji Łowcy androidów były poniżej krytyki. A sceny na poziomie młodzieżowych slasherów (jak facet leci przez pół galaktyki aby zapalić jointa za statkiem na obcej plancie, gdzie dopada go patogen) czyniły te filmy wręcz śmiesznymi, zahaczając o poziom Freddy vs. Jason.
Mnie właśnie w żadnym momencie nie trzymał w napięciu, bo za bardzo gryzła mnie w oczy sztampa i odgrzewanie po raz 748392054 tego samego kotleta. Chciałabym by wzbudziło to we mnie jakiekolwiek emocje, ale się nie udało, a to zdarza mi się naprawdę rzadko.
Z kolei wspomniane wskrzeszenie roli aktora, który już od kilku lat nie żyje, jest mimo wszystko trochę niesmaczne, przynajmniej w moim odczuciu.
Myślę, że nasz różny odbiór wynika z kwestii podejścia do serii. Sam napisałeś, że Prometeusz i Przymierze oceniłbyś wyżej z uwagi na filozoficzną nadbudowę. Dla mnie Obcy nigdy nie był filmem skłaniającym ku jakiejkolwiek refleksji, no może poza zastanowieniem nad bezdusznością korporacji. Czytałem różne opracowania, od freudowskich koncepcji strachu po analizę serii z punktu widzenia macierzyństwa. Ale dla mnie to po prostu zawsze było ganianie po statku/bazie za monstrami. Dlatego cieszę się na powrót do tego dusznego schematu w miejsce otwartych planet, dywagacji nad boskością i analizą patogenów. Co do wskrzeszenia Iana Holmsa - nie mam z tym problemu. Od czasu komputerowego wskrzeszenia JFK w Forrescie Gumpie jakoś przyjmuję, że tak jest i nie uważam tego faktu za niesmaczny.
Ja po prostu nie szufladkuję serii jako "XYZ zawsze musi zawierać to i to, bo inaczej jest złe". Każdą część staram się oceniać osobno, jako niezależny twór. W "Obcym" podobało mi się głównie to, że każda część była nieco inna, oferowała jakieś nowe podejście do tego samego tematu. Nic więc dziwnego, że mierzwi mnie film będący komplikacją wszystkiego, co już było. Miało to potencjał, gdyby pociągnięto wątek planety górników, zamiast olać ten pomysł po dziesięciu minutach. Reszta to już odgrzewanie kotleta.
Zgadzam się z Twoją opinią i komentarzem. Dałem 6/10 ze względu na sentyment do serii. Ale nawet dwie ostatnie odsłony wydaly mi się lepsze choćby ze względu na grę aktorów i spójność fabuły. Dziwią mnie wysokie noty niektórych widzów, ale już zdążyłem przywyknąć. Box office też dość pokaźny jednak w krajach gdzie mieszkańcy uważają, iz Helsinki to kraj w południowej Afryce nie jest zaskoczeniem, że mają trochę inne podejście do praw fizyki czy zdrowego rozsądku.
Mnie nie dziwią ani wysokie noty, ani potężny box office. Ten film to trochę taka papka dla mas: prosta, zrozumiała, nie trzeba myśleć o tym, dlaczego dla androida gra na flecie była ważna, bo przecież to taka pierdoła itd. No i technicznie to film zrealizowany porządnie. Całościowo idealnie wpasowuje się w gusta podobnej widowni, co filmy Marvela.
+ To odgrzewany kotlet, do którego obróbki nie użyto jakichś nowatorskich przypraw. Jest więc stary "Obcy" wypuszczony po raz drugi i gawiedź jest zadowolona. Co kto lubi.