Ostatnio ucięłam sobie pogawędkę ze znajomym na temat starych filmów i przewinął się temat Obcego, co jest w ogóle moim ulubionym filmem sf i marzę by na to pójść do kina.
Nigdy nie widziałam wersji reżyserskiej ale mój znajomy powiedział bym sobie zobaczyła, bo będę w niezłym szoku. W ogóle nie rozumiem dlaczego wersja reżyserka filmu Alien 3 to zupełnie inny film niż ten, który puszczają w telewizji?
Zupełnie inny początek, zupełnie inaczej obcy się wylągł, inaczej jest pokazany, tyle scen wyciętych że nawet nie jestem w stanie ich zliczyć. Przez cały film w sumie siedziałam z otwartą gębą, bo oczywiście oglądając obcego x lat temu znałam go całkowicie na pamięć, a teraz okazuje się, że to całkiem inny film.
Wersje reżyserskie róznia się od kinowych z rożnych powodów, m.in:
- bo buce z działu marketingu obliczyły, ze widz w kinie nie usiedzi 2 godziny na seansie, więc film trzeba skrócić do 1,5 godziny (tak przykładowo).
- bo producenci filmu uznali, ze film wyszedł reżyserowi "za trudny, zbyt poetycki i widz go nie zrozumie", więc na potrzeby Kinoplexu obcinają film, wyrzucając te sceny. Potem w filmie brakuje wątków, film zaczyna wydawać się jakiś płytki w swoim przekazie, a reżyser obrywa za to, że zrobił "banalny" film.
Wiele takich filmów jest potem na filmwebie określanych jako "niewykorzystany potencjał, lub "niezły, ale czegoś brak".
- niektórzy reżyserzy robią film bardzo długi, potem go nieco skracają, a "wersję reżyserska" przekazują dopiero przy dystrybucji dvd. Chodzi o to, by podczas wypuszczania krążka dać tym bardziej wiernym fanom jakąś "niespodziankę". Coś ekstra. Więcej scen, które pozwolą widzowi odkrywać opowiadana historię na nowo. Tak często robi np. James Cameron. "Głębia" w wersji reżyserskiej jest bogatsza. Podobnie Avatar, który w wersji reżyserskiej zawiera dodatkowe 30 minut nowych scen, jest ciekawszy, głębszy, niż wersja kinowa (która była skrojona tak, by podobała się "szerszej" widowni).
- inny powód jest taki, ze Hollywoodem obecnie rządzą producenci. To oni wykładają kasę, więc dyktują reżyserowi, co ma robić i ciągle mu się wtrącają w pracę.
Często po latach reżyser odzyskuje jakieś tam prawa do filmu i wreszcie wydaje go zmontowanego tak, jak sam chciał, ze scenami, które przed laty wyrzucono z jego projektu. Te wersje reżyserskie sa z reguły zupełnie nowymi filmami i często zdobywają o wiele większe uznanie niż premierowa wersja kinowa (czyli producencka).
- innym skrajnym przypadkiem tego, o czym mówisz, jest zjawisko - moim zdaniem szkodliwe - dołączania doi filmu tzw. alternatywnych zakończeń i "wątków do wyboru przez widza". Była na to kiedyś moda. Obecnie na szczęście zanika. Efektem tej mody było właśnie to, że ten sam film puszczany z różnych źródeł może mieć różne zakończenia, jakieś pododawane sceny.
Świetny przykład to "Jestem Legendą" z Willem Smithem. Są dwie wersje tego filmu, z różnymi zakończeniami. W jednej na końcu Will ginie razem z Wrogiem. W drugiej przezywa i on i wrogowie po czym wszyscy rozchodzą się w swoją stronę.
Moim zdaniem bez sensu. To sprowadza sztukę filmową do poziomu żarcia z MacDonaldsa. "Sam skomponuj sobie swojego hamburgera".