Oto co w tym filmie wyszło najlepiej. Sam aktor gra jakby czuł się kimś lepszym, wyjątkowym, a imigrantów traktuje jak upośledzone dzieci. W dodatku ten jego cyniczny, pełen wyższości uśmieszek.
Oczywiście na pozór jest to film opisujący problem jako niechciany dla Europejczyków. Tylko, że to ściema, bo w którymś momencie narrator przyznaje rację jednemu Murzynowi, że imigranci są potrzebni Europie do jej rozwoju.
I wyszło coś, co mnie ostatecznie przekonało, że Holandia to dziki kraj. Mianowicie narrator głosi w imieniu całej Europy, że Europejczycy nie wierzą w żywego Boga, tylko traktują Go jak postać baśniową, nierzeczywistą. To jest totalna bzdura, ale świetnie przemyca ideały ateizacji Europy.
Film ukazuje różne podejścia europejczyków do imigrantów, zresztą z bardzo jasnym podziałem. Dlatego w pewnym momencie przyznaje racje jednemu z nich, że są potrzebni, bo to jest już kolejny akt. Tak samo z wiarą w Boga i tym poczuciem wyższości aktora. On przecież zmienia swoje podejście. To nie jest tak, że non stop pokazuje swoją wyższość, raz traktuje ich z góry, a raz jak równych sobie.