szkoda, że mu nie wygarneli i szkoda, że nie wiadomo czy teść poniósł karę...
Teść jak wielu Niemców tamtych czasów żyło w kłamstwie i tak się pewnie dokulało do cmentarza przy dobrej emeryturze i w wygodnym samochodzie.
Też żałuję, że tak się nie stało... samo życie , ale mimo trudnego tematu piękny film:)
Cóż, taka jest historia Niemiec. Zbrodniarze żyli wygodnie aż do 90-tki, niektórzy postawieni przed sądem, ale wielu po prostu nie niepokojono. Mnie przeraziła bierność z jaką oni wszyscy mu się poddawali. Moment, w którym Kurt namalował wreszcie SWOJE obrazy był chwilą wyzwolenia. Prawda przyszła nieoczekiwanie, wyłoniła się z nieuświadomionych może przypuszczeń i dała o sobie znać w formie sztuki z całą jej mocą. Ucieczka teścia z pracowni ma więcej wymowy niż cały ten odgrywany spektakl władzy nad innymi. Kim był ten człowiek? Nie więcej niż koniunkturalistą, jego moc kończyła się tam, gdzie wkraczała prawda. Jego pozycja polegała jedynie na operowaniu kłamstwami, zwłaszcza po wojnie, zwłaszcza w stosunku do własnej rodziny. Ciekawe, że ojciec Kurta wstąpił do NSDAP pod naciskiem żony nie wierząc zbytnio w nazistowskie idee i ta przynależność partyjna po wojnie zniszczyła mu życie, podczas gdy ojciec Ellie, całkowicie przekonany o słuszności nazistowskich poczynań, członek SS i to dość wysoki rangą, odpowiedzialny za wdrażanie akcji T-4 na swoim terenie, żył spokojnie, zawsze dostosowując się do okoliczności: idealny towarzysz w NRD, znany profesor i ceniony specjalista na Zachodzie... Ohydna postać, z dziurą zamiast duszy. Obrazy Kurta na moment przywróciły właściwe proporcje, odsłoniły jego teścia jako małego podłego szczura, który spłoszony ucieka bez słowa... Chociaż ta jedna scena jest namiastką pocieszenia...