Totalny gniot, jeżeli nie oglądałeś to dla własnego dobra trzymaj się z dala.
Od siebie dodam jeszcze że choć na ekranie dzieje się dużo, to film jest nudny. Ot ludek z lewej strony ekranu ma przejść na prawą szatkując wrogów. Jak gra komputerowa.
Jestem kobietą i uważam, że film genialny. Trzyma w napięciu do ostatniej chwili. Zwarta akcja, rozlewu krwi nie za dużo nie za mało, fajnie ustawione walki i konkretna wymiana zdań. Elegancko jak na ten styl filmowy. No i jakby nie patrzeć to po raz pierwszy chyba tak ostra akcja osadzona jest w "Whitehouse" . Jak dla mnie koneserzy sensacyjnych niespodzianek będą zadowoleni :)
No cóż trudno mi się z Tobą zgodzić. Wydarzenia w tym filmie są absolutnie nieprawdopodobne (grupa kilkudziesięciu/kilkuset? północnokoreańskich komandosów wysiadająca przed białym domem z turystycznych autokarów, poprzedzona atakiem lotniczym???, a to dopiero początek) i może można byłoby to ewentualnie przełknąć, gdyby nie było to oblane obleśnym sosem patriotyczno - propagandowym, jak z filmu dla poborowych o słodkim życie w Iraku + absurdalność zachowań bohaterów i brak logiki. Koszmarek.
I o ten patos pewnie twórcom chodziło. Jak dla mnie takie kino też jest potrzebne. Czasem trzeba się pobać, czasem pośmiać, zobaczyć czyjeś problemy, a niekiedy wystarczy obejrzeć gościa dla którego wybic dziesiatki terorystów, ocalić bossa USA to łatwiejsza robota niż posprzątanie w domu. Olać logike, bo po co sie nad nią zastanawiać. to kino czysto rozrywkowe i według mnie sprawdza się jak najbardziej. Olimp w ogniu to raczej hołd dla kina akcji lat 80-90 gdzie prym wiódł Willis, Arnie czy Stallone, niż temat do wnikliwej analizy...Ja daję 7:)
Ok, tylko w kinie akcji lat 80, tak jak dzisiaj w MI, czy w Bondzie stosowana jest pewna konwencja zabawy z widzem, którą ten idąc do kina akceptuje i dobrze się bawi. Natomiast w Olimpie tej nici porozumienia pomiędzy reżyserem i aktorami, a widzem całkowicie brak, zamiast tego głupoty.
Niezgodzę się z Tobą co do kwestii relacji rezyser-aktorzy. Odniosłem wrażenie, ze aktorzy czuli sie swobodnie, przez co efekt nie jest wymuszony a naturalny. Bardziej zabawa na planie jak w Niezniszczalnych czy RED niż w ostatniej części szklanej pułapki, gdzie wszyscy grali jak pod przymusem..seria MI czy Bond to bohaterzy, których "znamy" i lubimy, a tu pojawia sie prosty gość w kiepskiej sytuacji, jak kiedyć John McClane:)Ja przymykam oko na pozostałe "głupoty":)