Byłem pewien, iż rozłożę sobie obejrzenie BD na co najmniej dwa seanse, bo przecież trzy godziny to nie na ludzkie możliwości. Początkowe kadry zdawały się upewniać mnie w tym zamiarze. Ech, te ekscentryzmy Nolana: wedle jakiego klucza wybrał sceny do pokazania w czerni i bieli? Czemu służy to ciągłe przeskakiwanie pomiędzy formatem obrazu 16:9 a szerokim ekranem? No i bohater od pierwszych minut jakiś dziwny: a to o mało co truje samego Nielsa Bohra cyjankiem potasu, a to znów bez sensu rzuca szklanymi kieliszkami o ścianę.
Lecz nadspodziewanie szybko się wciągnąłem. Nie dałem się oderwać od ekranu do samego końca. Co prawda żona się nie wciągnęła i chwilami przysypiała.
No, może końcowa sekwencja "sądu" nad Oppiem ciut nadto przeciągnięta. Ale opowieść o pracy nad Manhattanem i Trinity wszystko to z naddatkiem wynagrodziła.
Ech, to hamletyzowanie wydelikaconych komunizujących intelektualistów: nie użyjmy tej strasznej broni, nie pracujmy nad bronią jeszcze straszniejszą, podzielmy się naszą wiedzą z sowieckim sojusznikiem, podpiszmy traktat z Sowietami. Ja wiem, że to ma oparcie w prawdzie, ale z dzisiejszej perspektywy to nadal irytujące jest. Słusznie Harry Truman (moim zdaniem niesłusznie niedoceniany prezydent) nazywa Oppenheimera "beksą".
W ramach świetnej stawki aktorskiej szczególnie wyróżnia się zmieniony charakteryzacją Robert Downey Jr.