Dobra, gratuluję, film solidny, trzyma w napięciu, nieźle nakręcony, ale zanim przejdę do pochwał, muszę poruszyć pewien SKANDAL. Otóż, Christopherze, dlaczego na liście płac widnieje jakieś „Rami Malek” przy postaci Davida Hilla, skoro to JA grałem tę rolę?! To, że mnie wygumkowaliście w postprodukcji, to jedno, ale jeszcze oddanie mojej roli facetowi, który już raz mi ukradł wizerunek w Bohemian Rhapsody? No nie. Warunki na planie też były tragiczne – zero godnych cateringów, żadnych Pringelsów.
Co do filmu – wiadomo, że Nolan robi wielkie widowiska, ale ja tu wyczułem spisek. Cały czas tylko gadanie, gadanie i jeszcze więcej gadania o fizyce, jakbym znów siedział na Polibudzie i próbował zrozumieć, dlaczego mój wykładowca od elektrotechniki mówi w starożytnej wersji MATLAB-a. Fizyka kwantowa, reakcje łańcuchowe, okej, ale gdzie jakieś porządne wybuchy? Jedna eksplozja w Oppenheimerze to trochę mało, zwłaszcza kiedy Elon co drugi tydzień puszcza rakiety w kosmos i na Twitterze robi większe dymy niż test w Los Alamos.
A teraz największy zarzut: REALIZM – scena testu Trinity. Oppenheimer i spółka patrzą w stronę eksplozji BEZ OKULARÓW?! Bracie, ja jak wchodzę na Facebooka Konfederacji i zobaczę tam lewaków piszących o podatkach, to mi oczy łzawią, a oni stoją przy bombie i nawet nie mrugną?!
Podsumowując: fajne kino, ale brakuje kilku rzeczy. Więcej mojego udziału, więcej rakiet Muska, więcej Mentzena i może jeszcze scena, gdzie Oppenheimer odpala LoL-a dla relaksu po budowie bomby. Wtedy byłoby 10/10. A tak? Mocne 8/10 – bo chociaż mnie wycięli, to przynajmniej film trzyma poziom.