Amunicja dum-dum to taka amunicja, gdzie po trafieniu w miękki cel ciśnienie odkształca pocisk i nadaje mu kształt grzybka, dzięki czemu powoduje znacznie większe obrażenia niż pociski z płaszczem. Dlatego już od XIX wieku jest zakazana na mocy konwencji haskiej (w stosunku do ludzi, bo zwierzęta to przecież co innego).
W zeszły piątek oberwałam w głowę pociskiem dum-dum. Tym pociskiem był "Oppenheimer", który pozostawił w mojej głowie atomowego grzybka.
Nie potrafię zrozumieć ciemnej magii tego filmu. Magii, która sprawia, że w trakcie seansu co chwilę przychodzą Ci do głowy pytania, o co ta wrzawa?, a zaraz po seansie myślisz tylko o tym, aby ten film odzobaczyć, całkowicie zapomnieć w rozbłysku chwilowej amnezji i nacieszyć się nim raz jeszcze. To jest pełna polotu gra z oczekiwaniami widzów. Wchodząc do kina, wiesz doskonale, jak powinna wyglądać fabuła tego filmu i tylko czekasz na ten punkt kulimacyjny, gdy [SPOILER] uda się zdetonować bombę atomową. Przecież nie ma nic ważniejszego. Nic ważniejszego nie może się wydarzyć w tej historii. Tymczasem nasz punkt kulminacyjny wypada dokładnie w 2/3 filmu. A co potem?
Potem dzieje się wszystko.
Gdybym miała zawrzeć cały obraz w dwóch słowach, powiedziałabym, że ten film to "karnawał zagłady". Obserwujemy bowiem realizację projektu atomowego jak projektu w korpo, gdzie po udanym eksperymencie cały team świętuje swój sukces, a zaraz po tym sukcesie w mękach i oparzeniach giną setki tysięcy ludzi. Mózg wywraca się na drugą stronę od samego patrzenia i rozumienia. A jest co rozumieć, ponieważ Oppenheimer stawia tak oczywiste pytania, że człowiek staje się wewnętrznie przerażony, dlaczego sobie tych pytań wcześniej nie zadał. Na czele z kluczowym pytaniem: po jakiego grzyba oni zrzucali te atomówki na Hiroszimę i Nagasaki, skoro Niemcy już skapitulowały, a Japonia dogorywała jak pies czekający na dobicie? Odpowiedź na nie jest jeszcze gorsza.
"Oppenheimer" stanowczo jest dla widzów, którzy lubią egzystencjalny namysł nad ludzką kondycją, natomiast niekoniecznie trafi do osób, które gustują we fruwających samochodach, pościgach i strzelankach, ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo, że uznają ten film za zbyt statyczny i przegadany. W "Oppenheimerze" wszystko, co ważne, zawiera się w niedomówieniach i niedosłowności, więc trzeba zbierać jak gołąb te okruszki sensów rozsypanych za słowami, obrazami, bohaterami.
A co się tyczy samej realizacji filmu.... Borze zielony. To jest tak zrobione, że przed próbą nuklearną człowiek wbija palce w fotel od wewnętrznego napięcia, czy im się powiedzie i bomba atomowa na pewno wybuchnie. Bo może jednak nie. Może jakiś kabelek się wypnie i nic z tego nie wyjdzie, nigdy nie będzie Hiroszimy i nie będzie Nagasaki.
Murphy, Damon, Downey jr. to są role oscarowe. Mocno się zdziwię, gdy w przyszłym roku ekipa "Oppenheimera" nie rozbije banku z Oscarami za grę aktorską w tym filmie.
Einstein stwierdził, że Bóg nie gra w kości.
Ale ludzie już tak.
"Einstein stwierdził, że Bóg nie gra w kości. <br/>Ale ludzie już tak-jak to tlumaczysz?
Gdyby się zastanowić nad tym, co robili, to wszystko przypominało hazard i grę w kości: wydamy 2 miliardy i MOŻE uda nam się stworzyć bombę atomową (a może nie), jak zrzucimy bomby na Japonię, to MOŻE zginie kilkadziesiąt tysięcy ludzi, ale to tylko w celu odstraszającym, więc słusznie (a jednak nie, zginęło kilkaset), wezmę udział w projekcie Manhattan i zobaczę, co się stanie: będę bohaterem (albo nie, może wytoczą mi proces polityczny) :)
Potwierdzam, ode mnie 9/10. Trochę dziwnie zagrał Oldman jako Truman, po prezydencie USA trochę nie tego oczekiwałem.
Dla mnie ten film jest bardziej Fincherowy niż Nolanowy. Jestem ogromną fanką jednego i drugiego. Z tym, że Nolan umie w psychologię postaci. Co pokazał praktycznie w każdym filmie. Tutaj mi tego zabrakło. Rozumiem, że książka, na podstawie której mamy oto tenże film - jest opasła i zawiera całą masę informacji. Nolan wrzucił to w 3h film (który w żadnym stopniu mnie nie znudził) i zrobił z tego coś a la reportaż (jak ktoś już tutaj napisał). Zabrakło głębi. Początek był bardzo obiecujący. Liczyłam po cichu, iż pójdzie to w stronę moralnych rozterek (tu najwyżej liźniętych). Obraz geniuszu jak w Gambicie Królowej. A całe zaplecze militarno - polityczne będzie po prostu tłem. I gdyby reżyser poszedł w tę stronę to klękajcie narody. Obraz jednostki wybitnej. Dostaliśmy za to sprawnie zrealizowany TL;DR. Czekałam na ten film od miesięcy. I jak nadal uważam, że jest bardzo dobry to Nolana naprawdę stać na więcej.
Ps. Nie pozdrawiam typa, który obok scrollował sobie fejsbuczka (potem pewnie wystawił 1/10, bo za dużo nazwisk i się pogubił).
Tylko ja tak sobie myślę, że gdyby Nolan skupił się wyłącznie na psychologii postaci, to ucierpiałoby właśnie to całe tło polityczno-historyczne i mnóstwo ludzi byłoby zawiedzionych, że w filmie o bombie atomowej nie ma za wiele o bombie atomowej i wojnie, którą za nią stała (już teraz pojawiają się zarzuty, że jest za dużo o człowieku, a za dużo o przedsięwzięciu). Dlatego myślę, że Nolan jednak bardzo umiejętnie to zbalansował :)