7,9 187 tys. ocen
7,9 10 1 186775
7,5 82 krytyków
Oppenheimer
powrót do forum filmu Oppenheimer

Liczyłem na to, że "Oppenheimer" dostarczy więcej tego co zwiastun filmu, po którego zobaczeniu na myśl cisnęły mi się słowa: „groza, groza”. Trzy godziny seansu mocno rozwodniły jednak ten efekt, bo składają się przede wszystkim z dialogów, które chyba miały pozwolić na refleksję i zniuansowanie głównego bohatera, ale... nie zadziałały w ten sposób. Ilość rozmów i czasem ich nieznośna "efektowność" (jak to u Nolana) nie przekładają się po prostu na jakość. Nolan dalej nie potrafi tworzyć postaci, tylko gadające metaforami figury, które można określić kilkoma cechami. Oprócz tego przez większość czasu reżyser zarzuca widza mnóstwem nowych bohaterów, faktów w ramach trzech przeplatających się wątków. Co gorsza, czas na gadaninę i polityczne intrygi, zabrał ten poświęcony na kulisy, efekty i refleksję nad stworzeniem bomby jako niszczycielskiej siły (a może niekoniecznie zabrał, ale odwracał uwagę od tego wątku). A w takich sprawach, mimo czasem nachalnych metafor i wizualizacji, Nolan chyba sprawdza się najlepiej. Tak było w "Dunkierce" (2017), w której mimo braku pełnokrwistych bohaterów i rozbudowanych dialogów, emocje były dużo większe i narastały wraz z tykającym zegarem w tle. Tamten film wydawał się bardziej metaforą osaczenia, uchwyceniem zjawiska, zagrożenia konsolidującego ludzi lub uruchamiającego w nich to co najgorsze. "Oppenheimer" jest natomiast filmem mocno osadzony w historii, a droga głównego bohatera, przez pryzmat której opowiada się o powstaniu bomby, to szablon: pięcie się na szczyt (przedwojnie), "sukces" (test bomby), załamanie/zwątpienie (komisja po wojnie), pozorne odkupienie (medale, jak wnioskuję z filmu, na długo po wojnie). Ogląda się to jak kolejny biopic, ale przez szkiełko chroniące przed promieniowaniem/emocjami. A emocji, tak jak w "Dunkierce", dostarczają głównie obraz i echo eksplozji w tle, na którą czekamy przez film.

Okej - teraz czas na osobliwe porównanie z tytułu wpisu. Oglądałem ostatnio film "Korczak" Andrzeja Wajdy (1991) i jakoś tak zestawił mi się w głowie z "Oppenheimerem". Obydwa filmy toczą się w dużej mierze w trakcie wojny, a tytułowymi bohaterami są Żydzi działający jednak w zupełnie różnych okolicznościach. Oppenheimer, "walczący" z nazistowskimi Niemcami gigantycznym projektem bomby atomowej, odseparowany od okrucieństw wojny, pod które sam po części kładzie grunt, aby jak sądzi, zakończyć wojnę, i o których słyszy głównie w radiu. Korczak, w samym środku hitlerowskiej okupacji, opiekujący się dziećmi w warszawskim getcie. Podobnie jak Oppenheimer był rewolucjonistą swoich czasów - nie od fizyki kwantowej, ale pedagogiki. Po dziś dzień mało kto, tak jak on, podchodzi do towarzyszenia dzieciom w rozwoju. Może się wydawać, że to temat błahy i nieprzystający do "największego wydarzenia w historii ludzkości", jaki było, wg bohaterów filmu Nolana, wynalezienie bomby atomowej. Ale można też się zastanawiać nad tym, czy podejście Korczaka ("Nie ma dzieci, są ludzie"), wdrożone w życie w szerszej skali, nie przyniosłoby światu wielce bardziej znaczących zmian, w ramach których potrzebowalibyśmy mniej broni (wyłącznie do obrony), a więcej dobrych pedagogów (brzmi utopijnie, ale...). Wracając jednak do samych filmów - film Wajdy niestety nie pogłębia postaci Korczaka, brak mu wątpliwości, rozterek moralnych dotyczących tego jak uchronić dzieci przed cierpieniem i śmiercią, choć są zalążki takich scen i sam film pozostaje wart obejrzenia. Wspominam jednak o tym filmie głównie po to, bo choć "Oppenheimer" koniec końców również mi się podobał (7/10), a film Wajdy jest dużo prostszy i produkcyjnie do niego nie dorasta, to fajnie gdyby o postaci Korczaka mówiło się co najmniej tyle samo, co o Oppenheimerze.