Znów biali aktorzy grają czerwonoskórych bohaterów, ale Sam Waterson jako nie szkodzący słów lekki indiański brutal spisał się bardzo dobrze. Martin Sheen jako centrum tej historii zdecydowanie skupia na sobie całą uwagę. Obok Badlands i Czasu apokalipsy jest to moim prywatnym zdaniem jedna z jego najlepszych ról. Miałem wrażenie, że momentami oglądam The Revenant, gdyż sporo rzeczy jak jazda na koniu i kilka wyczynów kaskaderskich aktorzy robili sami. Kino raczej wyciszające na spokojne popołudnie. Dla mnie jedna z fajniejszych pozycji z kina westernowego, gdyż fabuła toczy się w niestandardowy sposób.