Shyamalan sprawnie wykorzystuje to, co w słabych "Znakach" było dobre - klimat. Straszy tym, czego nie widać. Jeżeli już coś widać (do pewnego momentu) to kątem oka, coś gdzieś tam śmiga. No i cały klimat ginie w pewnym momencie filmu, którego z wiadomych względów nie ujawnię. Ale to wcale nie jest takie złe. Bo Shyamalan pokazał, jak łatwo sterować ludzkimi emocjami - chociaż do tego momentu tak naprawdę nic nie pokazał, to dreszczyk emocji jakiś jest, czujemy wyraźnie momentami, że coś jest poza obrazem, który resjestruje kamera, że coś czycha obok w lesie, skryte za krzakiem.
Ładną muzyczkę skomponował James Horner, przyzwoicie zagrało kilku bardziej i mniej znanych aktorów (hmmm... ciekawy Brody).
Napisałbym nieco więcej o tym, o czym opowiada ten film, ale nie chcę ujawniać zakończenia, które byłoby (gdybym nie słyszał już o nim setki razy) zaskakujące. Choć tu też trzeba zaznaczyć, że reżyser mógł to poprowadzić lepiej, bo powietrze z filmu uszło zdecydowanie zbyt szybko.
Odczucia raczej mieszane, ale mimo licznych niedoróbek i płyzcizn, na których grzęźnie dość często Shyamalan, mogę z czystym sumieniem powiedzieć: fajny pomysł, fajne wykonanie. Szkoda, że poza tą fajność nie udało się wyjść, bo potencjał jako taki był.
5/10