Śledzę twórczość Shyamalana od lat i ciągle wracam do "Osady". Uważam ją za dzieło wybitne. Może przyszłe epoki ten geniusz uchwycą, a może nie, nie wiem.
Sądzę, generalnie, że kto zrozumiał "Osadę" ten może zrozumieć Biblię. (Wcale nie twierdzę, że "Osada" to dzieło chrześcijańskie lub w ogóle religijne, żeby była jasność.)
Kto nie pojął "Osady", ten nie pojmie Biblii, bo nie chwyta kodu jakimi posługują się takie dzieła. Tacy ignoranci będą stawiać podobne "realistyczne" i "naukowo-demaskujące" pytania filmowi i Pismu, nie mając pojęcia, że istnieje inny rodzaj "realności", który objawia autentyczną prawdę za pomocą narracyjnej fikcji.
Nie, niekoniecznie. Ocena jest zawsze funkcją tego, co się uważa za wartość. W tym konkretnym przypadku ktoś może uznać, że pokazanie tej swoistej relacji między fikcją, a prawdą nie jest czymś ważnym. Wtedy da kiepską ocenę filmowi.
Ja wszakże sądzę, że w naszej "demaskatorskiej" epoce, w której nastąpiła rzecz niespotykana - gimnazjalne nieuki i chamy zaczęły być DUMNE ze swojej ignorancji, zamiast się jej wstydzić, jak było dotąd - pokazanie w jaki sposób można ocalić wartość całego "dawnego świata", mimo ze wiadomo obecnie, że był oparty na błędnej wizji, zasługuje na najwyższą ocenę.
Nurtuje mnie jedna rzecz z twojej wypowiedzi - czemu ktoś ma się wstydzić tego, że nie wierzy w Boga? Choć w sumie równie bawi mnie stwierdzenie, że osoby nie wierzące są "ignorantami".
No, nie. Różne części moich wypowiedzi odnoszą się do różnych zjawisk.
Ateizm nie jest powodem do wstydu, chyba że jest rejteradą - odmową uznania własnej wiary. Trochę to trudno wyjaśnić w skrócie, ale rzecz sprowadza się do tego, że ja wiarą nazywam przede wszystkim i w pierwotnym sensie nie tyle doktrynę (choć i tę część uznaję), ale postawę akceptacji dla tego, że "coś we mnie" mówi mi, że naprawdę obiektywnie istnieją Bóg, ponadindywidualny sens świata, świat wartości. Że to nie są tylko konstrukty mojego umysłu.
Ateistą może być ten, komu serce na ten temat milczy, a rozum podpowiada inny obraz świata. Nie ma żadnego powodu się tego wstydzić. Ale są też ateiści, którzy po prostu stchórzyli przed wiarą oraz lękami i nadziejami, które ona niesie. Są takimi ateistami jakby wbrew sobie - z powodu lęku, antyklerykalizmu, mody, nieuregulowania własnego życia itp. Tych rozumiem, bo sam jestem tchórzem, ale ich nie podziwiam i nie chwalę.
Ale pisząc o ignorancji nie odnosiłem się w ogóle do wiary. Mogę np. być ateistą, ale zarazem rozumieć, że religia, z uwagi na swój przedmiot, musi się posługiwać specyficznym językiem, metaforami, przenośnią. Np. prof. Z.Mikołejko (choć za nim nie przepadam), jest ateistą, który czuje taki język, którym posługują się religia i sztuka, dwa spośród czterech klasycznych elementów kultury. Jest takich ludzi oczywiście więcej.
Natomiast powszechniejsze niestety jest to, że odmawia się uznania w ogóle SPECYFIKI religii i próbuje żądać, by przemawiała językiem celebrytów, popularyzatorów nauki lub polityków. Lub by się zaprezentowała efektownie i dosłownie na rynku medialnym. Kto takie żądania zgłasza ten po prostu nie rozumie o czym mówi - jest ignorantem i tyle.
Myślę, że zrozumienie Biblii jest jednak dużo bardziej złożone niż zrozumienie jakiegokolwiek filmu, ale zgadzam się w jednym - też uważam ten film za wybitny.
Chyba kolego gościa nie zrozumiałeś, być może wypowiedział się w zbyt trudnym dla Ciebie języku? Przeczytaj sobie ten fragment o ignorantach, może załapiesz... Interpretuje temat szeroko, żeby nie powiedzieć baaaardzo szeroko, to prawda, ale ogólny sens tej wypowiedzi i dalszych powinieneś załapać jeśli się zastanowisz. Ale jeśli to za dużo to bądź dalej "dumny ze swej ignorancji". bez odbioru
Coś Cię zdenerwowało w moim poście, że zacząłeś od razu tak obraźliwie, czy po prostu to Twój "codzienny" poziom agresywności?
Trochę stawiam na to drugie, bo prześledziłem wyrywkowo Twoje wypowiedzi na forum i widzę, że częściej Ci się to zdarza, ale wolę dopytać, żeby zbyt szybko nie zgłaszać Twojego wpisu moderacji do usunięcia.
Ja w tym filmie dostrzegłem coś wręcz przeciwnego. Film jest krytyką religii, wiary, dogmatyzmu. Grupa osób chciała stworzyć idealny świat wolny od przemocy i zła, swoisty raj na ziemi, jednocześnie siejąc zamęt, strach, lęk wśród swoich dzieci wymyślonymi potworami, aby te nigdy nie odważyły się wyjść poza granice swojej krainy. Rozumiem, że robili to dla dobra i bezpieczeństwa swoich dzieci. Nie rozumiem jednak, dlaczego lęk przed czerwonymi stworami miałby być mniej groźny niż życie wśród innych ludzi, w normalnym świeci. Ucieczka od świata i założenie swojej idylli na fundamencie kłamstwa i lęku nie skończyła się dobrze i nie mogła dobrze się skończyć. Społeczeństwo oparte na kłamstwie, choć wygodnym i dającym nadzieję, nie może trwać w nim wiecznie. Prędzej czy później pozna prawdę i prawda społeczeństwo wyzwoli.
Oczywiście tak. Tzn. film dotyczy wszelkich systemowo utrwalonych pułapek, które nie pozwalają się skonfrontować ze światem zewnętrznym. Religia jak najbardziej może odgrywać taką rolę. Wszelka ideologia w ogóle (ateistyczna także, jak najbardziej).
Różni nas zapewne to, że wg mnie ani ateizm ani religia roli tej odgrywać nie MUSI. Nadto to, że zupełnie nie ustawiałbym tutaj religii z wiarą na jednej płaszczyźnie. Bo wiara wydaje mi się właśnie ze swej istoty ruchem POZA bezpieczny, znany świat. Początki religii skądinąd zawsze są właśnie NON-konformistyczne.
Wiarę reprezentują w tym filmie Ivy, ojciec, małego Augusta oraz - do pewnego stopnia - Walker. Przynajmniej w tej scenie w której przeciwstawia się radzie starszych (genialna scena godna Oscara, wg mnie).
Natomiast mój pierwszy wpis nie dotyczył w ogóle tego, czy "Osada" jest pro- czy antyreligijna, ale tego na jakim poziomie reżyser komunikuje się z widzem. Bo nawet jeśli byłaby przypowieścią ANTYRELIGIJNĄ, to wyraża ów sprzeciw uciekając się do środków, których właśnie w religiach się zwykle używa.
o tak, dość łatwo zrozumieć religię czy jakikolwiek inny przesąd, w myśl zasady, że kłamstwo tysiąckroć powtórzone staje się prawdą.tyle że religie to są od psychologicznego zniewolenia mas w celu odwrócenia ich uwagi od wyzysku, a nie chronienia jakiś tam idyllicznych mrzonek.
Powyższy pogląd ma dobrą i złą stronę.
Zła jest ta, że nie zgadza się z faktami historycznymi.
Dobra jest ta, że nie trzeba się umysłowo wysilać, by go przyswoić i powtarzać.
jak to przyjemnie wygłosić pogląd, nie przedstawiając dowodów na zarzucane czyny c'nie?
Poproszę o rozwikłanie powyższego zdania, szczególnie frazy o "przedstawianiu dowodów na zarzucane czyny"
Konkretnie: jakie CZYNY, kto komu zarzuca?
sorka za spóźnioną odpowiedź lol - rozwikłam na język nieprawniczy
zarzucasz mi, że podaję nieprawdę, że moja wypowiedź "tyle że religie to są od psychologicznego zniewolenia mas w celu odwrócenia ich uwagi od wyzysku, a nie chronienia jakiś tam idyllicznych mrzonek" jest niezgodna z prawdą historyczną. samemu (samej?) nie przytaczając żadnych argumentów na to, że jest niezgodna. tymczasem zorganizowany kult od swych początków, chociażby w Egipcie czy Mezopotamii czy np. w Imperium Azteckim, przez kulty judeochrześcijańskie i powiązane z nimi różnorakie wydarzenia historyczne i instytucje, po dzisiejsze sekty "nowego wieku", ewidentnie wykazują, że moje twierdzenie jest prawdziwe.