Mogę ze spokojnym sumieniem rzec - moja wiara w pana Shyamalana, mocno nadszarpnięta nieudanymi (moim zdaniem) i przereklamowanymi "Znakami", odżyła. Reżyser ten nie raz i nie dwa udowadniała publice, że straszyć można niekonwencjonalnie i "inaczej" niż w ciągnących się tasiemcowatych, ogłupiających seriach typu "Krzyk" czy inne "krzykacze". Teraz znowu podkreślił swoją indywidualność i dzięki Bogu za to.
Osobiście uważam, że "Osada" nie jest szczytem możliwości pana Shyamalana - i dobrze, bo przynajmniej pozostaje wiara i nadzieja na jeszcze wiele godnych obejrzenia i zapamiętania filmów. Niemniej "Osada" zrobiła na mnie duże wrażenie - chyba nie do końca wierzyłam, że i tym razem reżyserowi uda się wyjść ze schematów. Dzięki Bogu, udało mu się i to w najlepszym stylu.
Zacznijmy od tego, że jeżeli ktoś wybiera się na "Osadę" tylko i wyłącznie po to, żeby przeżyć najgorszy koszmar swojego życia - srogo się zawiedzie. "The Village" straszy, ale w swój specjalny sposób - muzyką, dżwiękiem, domysłami, które widz sam sobie funduje. Nie obrazem. I jeżeli ktoś nastawia się na kolejny "Krzyk", tylko w bardziej klimatycznym wydaniu, nie pojmie elementu grozy zawartego w "Osadzie" - miejsu odosobnionym, jakby niedosrysowanym czy niedopowiedzianym...
Jak już wcześniej napisałam, "The Village" jest filmem niezwykle klimatycznym - wpływa na to i muzyka (stanowiąca tutaj element praktycznie podstawowy i niezbędny) i stroje bohaterów "prosto z epoki". Poza tym niedopowiedzenia, niepokojące obrazu, które często nic konkretnego nie pokazują, powodują, że widz sam siebie zaczyna straszyć dopowiadaniem tego, czego nie moze zobaczyć, albo na danym etapie zrozumieć.
Dalej: aktorzy. Adrien Brody był doskonały, świetnym pomysłem było obsadzenie Bryce Howard jako Ivy - szkoda tylko, że reżyser nie posunął się dalej i nie zaangażował więcej "raczkujących" do swojej produkcji... Ale ma on chyba słabość do gwiazd. Mam tylko nadzieję, że niedługo nie będzie potrzeba nazwiska jakiegoś sławnego aktora, żeby przyciągnąć widzów do kina na film pana Shyamalana.
Co do Joaquina Phoenixa - nie lubię go jako aktora (doceniam jedynie jego rolę w "Znakach") i jak na razie nie mam podstaw, aby zmienić moje zdanie.
Jednym zdaniem: na "Osadę" naprawdę warto się wybrać. Zwłaszcza, że taka wysepka dobrego kina wśród oceanu chłamu, jaki do nas ostatnio dociera, potrafi naprawdę przywrócić wiarę w klimatyczne thrillery.