Do tej pory wydawało mi się, że nagroda dla najgorszej filmowej adaptacji bezpiecznie
spoczywa w rękach twórców filmowego Dragonball. Ale nie...
Jedyna pozytywna strona mojej przygody z filmem jest taka, że nie byłam na "The Last
Airbender" w kinie. Całe szczęście, bo byłyby to najgorzej wydane pieniądze w moim życiu.
Cholera, nawet te półtorej godziny, które trzeba poświęcić na zapoznanie się z tym tworem to
marnotrawstwo. Poważnie, lepiej siedzieć i gapić się w ścianę przez ten czas, a na pewno
będzie on spędzony bardziej produktywnie.
Abominacja, jaką jest film, boli tym bardziej, że powstała na podstawie naprawdę genialnego
materiału źródłowego - serialowy "Avatar" ma wszystko, czego można sobie życzyć od epickiej
opowieści: świetnie rozwiniętych i wybornie zagranych bohaterów, niesztampową, perfekcyjnie
skonstruowaną, wielowątkową fabułę, dynamiczne sceny walki, piękne krajobrazy,
poruszającą muzykę i humor na wysokim poziomie.
Gdyby chociaż część z tego została przeniesiona na wielki ekran – mógł wyjść z tego film
przynajmniej przeciętny. Nawet po „The Happening” nie spodziewałam się, że Shyamalan
dysponuje tak wybitnym (anty)talentem, żeby odrzeć materiał źródłowy ze wszystkiego, co
czyniło go tak wybitnym. A jednak.
Szczątkowa fabuła, jaką nasz raczy film w większości zrealizowana jest poprzez beznamiętną
narrację (często spoza kadru), co odziera ją z większości dramatyzmu i emocji, a aktorstwo stoi
na poziomie szkolnego przedstawienia, zwłaszcza młodsi aktorzy się kompletnie nie popisali.
Łaskawie pomijam nawet kwestię kompletnej ignorancji w kwestii doboru bohaterów (i ich
kolorów skóry), chociaż efekt był ewidentnie zamierzony. Smutne jest to głównie w kontekście
całości zmian – Shyamalan postanowił praktycznie całkowicie zrezygnować z
dalekowschodniej stylizacji świata, odzierając go jednocześnie z większej części uroku –
świat, który w kreskówce był spójny, barwny i interesujący, w filmie jest kolejnym
nieoryginalnym uniwersum fantasy, spłyconym do bólu.
Nawet wizualna strona – często określana jako jedyna pozytywna strona tworu – moim
zdaniem zawodzi, krajobrazy są sztuczne i odarte ze spójnej stylizacji, komputerowa animacja
– odstaje mocno od poziomu CGI w innych filmach z tego czasu.
Sceny walki są wprost żałosne. Całe „bendowanie” trwa zbyt długo i jest nieefektywne i
nieefektowne. Poważnie, czy nikt nie wpadł na to, żeby zdzielić benderów po głowie łopatą, jak
odstawiają swoje pięciominutowe pseudo-kung-fu-tańce, żeby rzucić jeden kamyk, albo
chlupnąć wodą? Bzdura, że firebenderzy potrzebują źródła ognia zaczyna mieć sens w tym
kontekście, bo ogień to jedyny żywioł, który ma w miarę natychmiastowe działanie i bez tego
widz by się zastanawiał, czemu Fire Nation nie spaliło jeszcze całego świata do gołej ziemi.
Porównania do serialu można ciągnąć jeszcze długo, udowadniając na każdym kroku jak
wielka przepaść dzieli adaptację od oryginału, ale nie wiem, czy to jest potrzebne – bo film nie
broni się nawet jako samodzielne dzieło. Głównie dlatego, że zaniedbano podstawową w tego
typu filmach rzecz – stworzenie nici sympatii między bohaterami a widzem. Nie obchodziło
mnie kompletnie, co się dzieje z postaciami, bo czuć cały czas, że to nie są ludzie z krwi i kości,
a wydmuszki, służące do tłumaczenia zawiłości fabuły.
Jeżeli ktoś nie widział tego filmu, a ma zamiar, to polecam obejrzeć w zamian jakiś odcinek „M
jak Miłość”, tam bohaterowie i świat wydają się bardziej wiarygodne.
Ja nadal się zastanawiam dlaczego nadal znajdują się ludzie z przekonaniami typu "Adaptacja anime? Świetny pomysł!". Potem tylko powstają takie okropne twory jak ten film jedynie hańbiąc genialny oryginał.
To, że film się nie udał, to nie znaczy, że wszystkie nie wyjdą. Jak dla mnie reebot tego filmu mógł by nastąpić :)
A pan M Night twórca 2 fajnych filmów - 7 zmysłu i Osady to powinien był po nich przejść na emeryturę.
Reboot - jak najbardziej, niech tylko scenariusz napisze ktoś, kto oglądał wcześniej kreskówkę, a powinno być ok :)
Co do Shyamalana, to mi sie wydaje, ze te dwa filmy mu wyszły przez przypadek (zwłaszcza Szósty Zmysł, co do Osady nie jestem aż tak pozytywnie nastawiona), potem fart się skończył, a sam reżyser przejechał jeszcze kawałek w rozpędzie na opinii "objawienia współczesnego kina".
Osada to film mistery, a zakończenie przecież było też dość fajne ;) To moje klimaty, i nie widziałem w nim zbyt wielu wad - jak na film w swoim gatunku, to był super. Nie arcydzieło czy coś... ale kawałek dobrego filmu (o ile ktoś ofc lubi kino tego typu)
E no, bez przesady.
Znaki, Niezniszczalny i Kobieta w Błękitnej Wodzie też są fajne (tzn wiem, że "obiektywnie" rzecz biorąc są mocno przeciętne, ale mają jakiś taki specyficzny klimat i pojawiają się w nich ciekawe pomysły). Ogólnie, pan M Night potrafi robić przyjemne filmy.
Ale Avatara spieprzył niemiłosiernie. Dokonał brutalnej zbrodni na oryginale.
Zdecydowanie jest to najgorsza adaptacja. Co innego, gdy próbują oddać oryginał a nie wyszło, co innego, gdy przerobią totalnie materiał źródłowy zatracając pierwotne znaczenie, ale wyjdzie coś co na jedno obejrzenie ujdzie (jak Niesamowity Spider-man). Ale tu nawet jak spojrzeć na film w oderwaniu od jego serialowego kontekstu to jest on do kitu.
Poza tym wszystko co w serialu wymiatało tu zostało zniszczone.
Avatara tworzył humor. Barwna historia przedstawiona była w tak zabawny sposób że nawet widz starszy i dorosły często siadał by pośmiać się z dziećmi przy The Last Airbender. Sokka grał tu role naczelnego komika i świetnie mu to wychodziło do dzisiaj w głowie siedzą mi jego teksty w tym kultowe dla mnie "sparky sparky boom man". Aang śmiał się z konwencji w świat koncepcji starożytnych chin wpychał pociągi pancerniki latające bizony a nawet wrestling, wysyłał głównych czarnych charakterów na szalone imprezy na plaży, śmiał się nawet z samego siebie. W filmie tego zabrakło starano się zapełnić humor niepotrzebnym patosem, wyszło kiepsko wręcz słabo. Jedyny "śmieszny" element to oblewanie Sokki a szkoda naprawdę
przy okazji , pyt. pod koniec filmu pojawia się pewna dziewczyna , która rozmawiając z ojcem ( władcą ognia?) , mówi tak tatusiu z maślanymi oczkami.
Proszę , tylko niech to nie będzie Azulla T.T