Z czystym sercem mogę powiedzieć, że „Shin angyō onshi: Ostatni strażnik magii” to pierwszy porządny film ze stajni Anime-Gate. „Tristia: Błękitna wyspa” i „Okręt podwodny 707” to zwykłe śmieci, natomiast „Appleseed” i aktorski „Cassher” – typowe średniaki na jeden raz. Miałem trochę obaw co do „Shin angyō onshi” – niby zbierał pozytywne recenzje i opinie, ale tak samo było z np. „Appleseedem”, który okazał się takim czymś... W każdym bądź razie zaryzykowałem, wydałem trzydzieści złotych i nie żałuję. Pomijając nienajlepszą jakość obrazu i skromne dodatki, jestem zadowolony z zakupu, podobnie jak z anime. To porządna rozrywka na przyzwoitym poziomie, cieszy oko ładną grafiką i ciekawymi pojedynkami. Muzyka, jeśli już się pojawia, też wywołuje raczej pozytywne reakcje. Największym mankamentem tego anime jest fabuła – wybrano sobie dwa wątki z manhwy i połączono je w jeden film, na czym tracą bohaterowie, a sama fabuła też nie prezentuje się najlepiej. Mimo to moim zdaniem warto sięgnąć po to anime – ode mnie 7,5/10. Następne anime od Jedia będzie jeszcze lepsze – „Vampire Hunter D: Żądza krwi” z 2001 roku, czyli coś, co warto obejrzeć.