Temat jest całkiem nośny, a budżet- jak mniemam niemały. Co zatem poszło nie tak?
Po pierwsze zmiana Marsa na wyniszczona ziemie. Na pierwszy rzut oka pomysł fajny, Marsjanie się kapkę przeżyli a
postapokaliptyczne wizje zawsze w cenie. Niestety- nic z tej zmiany nie wynika poza absurdem grawitolotu (spadolotu?),
podróży przez jądro ziemi i absurdalnych siedemnastu minut/ trzech godzin na przebycie około dwunastu tysięcy
kilometrów.
Po drugie- grawitacja nas nie dotyczy, prawa fizyki są dla frajerów. Nie zrozumcie mnie źle- ja lubię kino akcji- ja bardzo
lubię prostą rozrywkę, ale niech to będzie godziwa rozrywa. Kiedy bohater po raz fafnasty skacze z wieżowca i udaje, że
grawitacja to coś, co przytrafia się innym to akcja zamiast trzymać w napięciu nuży. Ileż można takich dzieł obejrzeć? Ileż
można patrzeć ja samotny agent rozwala w puch kolejne doborowe oddziały policji a żaden snajper nawet nie wpadnie
na pomysł, by zdjąć go celnym strzałem w głowę / kolanko?
Po trzecie- zmarnowany potencjał. Nie zastanawiamy się kim bohater jest naprawdę, nie frapuje nas, która rzeczywistość
jest prawdziwa. A to wielka szkoda.
Po czwarte- drobiazgi. Bohaterowie, którzy siedzą w zagrożonych lokalizacjach gadając o pierdołach tylko po to, by
musieć efektywnie uciekać skacząc z okna (a co, grawitacja to coś, co przytrafia się innym), Lori, która przez cały film
gania w zasłaniających nos włosach, kompletny brak chemii między bohaterami, Kohaagen osobiście prowadzący
roboty do boju...
Żeby nie było- film obejrzałam z przyjemnością. Gdyby nie zmarnowanie pomysłu Dicka dałabym o jedna gwiazdkę
więcej. Z drugiej strony gdyny nie dziwka o trzech cyckach dałabym jedną gwiazdkę mniej ;)