PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=869890}

Persona: Ciemna strona testów osobowości

Persona: The Dark Truth Behind Personality Tests
5,1 170
ocen
5,1 10 1 170
Persona: Ciemna strona testów osobowości
powrót do forum filmu Persona: Ciemna strona testów osobowości

"Walka o dobro ludzi to złe przepisy i polityka". Oto jedna z idei, pojawiających się w tym filmie. Cytuję ją, bo całkiem nieźle streszcza przesłanie filmu.

Oglądanie go naprawdę nie ma większego sensu, nawet jeśli mamy ochotę trochę poogłupiać się przez półtorej godziny. Jakiś absurdalny przypadek samobójcy szukającego pracy jest kanwą dla ciągu mało zrozumiałych wypowiedzi na temat testów psychologicznych i sprawiedliwości społecznej. Przez cały film nie mamy zresztą żadnych jasnych danych na temat tego czego w ogóle dotyczył ów jednostkowy przypadek.

Na początku dość ślamazarnie przybliża nam się sam fakt istnienia testu Myers-Briggs i tzw. big five. Robi się to w sposób, który nie pozwala za bardzo na ustalenie na jakie kategorie test dzieli ludzi, jakie pytania padają i na czym polegają zastrzeżenia twórców filmu. Za to możemy zobaczyć, że jakieś osoby etykietują się skrótowcami stanowiącymi wynik tego pierwszego testu, wyciągając z niego mało zasadne wnioski (na zasadzie "ABC nie stworzy dobrej relacji z XYZ") i robią dziwne miny do kamery.

Po długim ciągu niejasno artykułowanych zastrzeżeń padają sugestie, jakoby dobór pracowników na podstawie testów był radykalnie niesprawiedliwy, rasistowski i stanowił jakieś ogólnoświatowe społeczne zagrożenie. Pada przy tym krótkie odniesienie do bliżej niesprecyzowanego testu, badającego mimikę kandydatów i jej spójność z udzielonymi odpowiedziami.

Z tezami filmu nie sposób polemizować, bo po pierwsze, ich artykulacja na poziomie merytorycznym jest stłumiona do cna, a na poziomie emocjonalnym, sięga dość wysokich skal. Po drugie, nikt chyba nie zaprzeczy, że wszelka algorytmizacja musi narażać na błędy i uproszczenia, nie oddające złożoności rzeczywistości. Po trzecie, twórcy byli jak najdalsi od przedstawienia jakichkolwiek rzeczowych zastrzeżeń względem wykorzystania testów do kwalifikowania kandydatów do pracy.

Sądzę, że nieomal każdy doskonale zdaje sobie sprawę z potencjalnych problemów, jakie zazwyczaj występują przy takich testach. Jeśli pada np. zdanie: "Bardzo nie lubię bywać w licznym towarzystwie nieznanych mi osób", to oczywistym jest, że respondenci mogą zrozumieć je różnorako. Jedni odpowiedzą: "NIE", mając na myśli "nie lubię bywać". Inni odpowiedzą "NIE", mając na myśli, że to nieprawda, że "bardzo". Będą tacy, którzy wyobrażą sobie koncert ulubionego zespołu, więc jasno zaprzeczą, ale i tacy, którym przyjdzie na myśl stresujący event w zakładzie pracy z udziałem szefostwa.

Dla jednych, wezwanie organizatora, typu: "pamiętajcie, że nie ma dobrych i złych odpowiedzi" będzie kuriozalną sugestią, że w zasadzie ktoś daje im do wypełnienia długi formularz, ale nie jest ważne jakie zaznaczą odpowiedzi, podczas gdy u innych wywoła ono ulgę, że nie są właśnie testowani z wiedzy i mogą zaznaczać to, co naprawdę czują. Oczywiście zawsze znajdzie się masa takich, którzy mimowolnie uruchomią immanentne moralne wzmożenie i przy każdym pytań będą się starali wybrać odpowiedź wzorcową etycznie, więc nawet tam, gdzie padnie zdanie: "często rozrzucam swoje przedmioty byle gdzie i trudno mi utrzymać je w odpowiednim porządku", zaznaczą z całą stanowczością, że to absolutna nieprawda. Podobnie zrobią nierzadko ci, którzy również mają świadomość, że utrzymują nieład, ale uznają, że słowo "rozrzucam" jest nieadekwatne. Łatwo zatem o paradoks związany z tym, że twierdząco odpowiedzą głównie osoby obsesyjnie dbające o porządek, ale jednocześnie nader samokrytyczne.

Można odnieść wrażenie, że twórcy filmu mają tendencję do trzymania strony tylko jednej, radykalnej grupy osób, które zetknęły się z owymi testami. Zdają się kompletnie ignorować fakt, że test, któremu poświęca się tu najwięcej uwagi, mimo upływu lat, wciąż ma zaskakująco dużą trafność i niebanalną rolę o charakterze uświadamiająco-wyzwalającym. Nieomal każdy, kto go wypełni, zrazu zaczyna zdawać sobie sprawę, że wiele jego trudnych do wyplenienia nawyków, ma swój rewers i z powodzeniem mogą okazać się zbawienne przy innym typie wyzwań. Wrażliwsi emocjonalnie, zazwyczaj ucieszą się informacją, że są na swój sposób wyjątkowi, ale jednocześnie wielu jest takich jak oni, predystynowanych do rozmaitych pasjonujących zadań i ciekawych zawodów.

Istnieje jednakże swoista subkultura pasjonatów takich testów, którzy jednakże traktują je na sposób boleśnie deterministyczny. Będą przeto egzaltować się jakimiś wyzutymi z kontekstu słabostkami, eksponując mniemanie, jakoby byli na swój sposób upośledzeni i nigdy nie zdołają np. dotrzymać terminu, utrzymać porządku czy odczuwać satysfakcji z własnych dokonań.

Niejako rutynowo, z wyników na pewnym poziomie ogólności, będą przechodzić do wniosków szczegółowych, mocno naciaganych, następnie zaś do całkiem ogólnych. W pozorowanych na profesjonalne społecznościach bez trudu odnajdą konstatacje na zasadzie: "nigdy nie awansujesz, bo twój typ XYZÓĆ nie jest typem zwierzchnika" albo: "ABCBC nie ma możliwości stworzenia podmiotowej relacji romantycznej z żadnym z najpopularniejszych typów osobowości". Przeto, miast cieszyć się przyrostem samoświadomości na skutek wypełnienia testów, będą biczować się przeświadczeniem o swych rzekomo przyrodzonych ograniczeniach.

Film zdaje się dokumentnie ignorować dość oczywiste i odwieczne ograniczenia, związane z ludzką kondycją jako taką. Były wszakże czasy, w których osoby dumne ze swej dotychczasowej stabilności zawodowej, słyszały od rekruterów, że brak im stosownego doświadczenia. Owo doświadczenie definiowano odtąd jako współpracę z kilkoma znanymi markami, nie zaś z jednym pracodawcą przez lata. Były czasy, gdy sławiono dyplomy uczelniane. Co zresztą szybko się skończyło, gdy wyż demograficzny dostąpił precedensowej dewaluacji wyższego wykształcenia, włącznie z papierkami z podyplomówek. W pewnym momencie stały się modne "nieszablonowe" formy rekrutacji, badające rzekomo kreatywność kandydatów. Wtedy właśnie rzetelnych praktyków zaczęli wypierać młodzi, kreatywni i energiczni, którzy z werwą wpisywali w formularz sześćset zastosowań spinacza do papieru. Ich doświadczeni koledzy z osłupieniem kwestionowali te założenia. Bo przecież spinacz jako wykałaczka zniszczy szkliwo; jako wieszak, nie wytrzyma ciążenia, jako sztuciec albo wskaźnik będzie mało wydajny, zaś jako kolczyk, naszyjnik czy element do gry w bierki przekroczy o parę długości skalę absurdu. Cóż z tego? W potyczce na kreatywność przegrywali o kilka długości.

Podobne porażki musieli znosić studenci introwertyczni, gdy okazywało się, że ekstrawertycy mają punkty za aktywność, zaś oni będą odpytywani pamięciowo z całego materiału. Wielu młodych Polaków przejechało się też srodze na swoich piątkach i szóstkach z angielskiego, kiedy przyszło im borykać się z kelnerem czy pracodawcą w Anglii. Bo nie wykucie słówek czy poprawne wypełnienie testu gramatycznego tam się liczyły, ale komunikatywność. Ludzie, którzy słusznie skądinąd utyskują na brak egzaminów wstępnych na uczelnie, nie pamietają co przed laty decydowało o tym kto zrobi karierę prawniczą, a kto wyląduje na zmywaku. "Z ilu kości zbudowany jest słoń? Z jakiego kraju wywodzą się pomarańcze? Czy marmur jest przykładem skał przeobrażonych?" - to przykłady pytań, które decydowały o ich przyszłości. Ci, którzy zamiast formularza testowego, mieli okazję trafić na rozmowę wstępną, wylądowali w rzeczywistości jeszcze bardziej losowej. Jeden bowiem profesor odpytywał ich z dat tworzenia określonych instutucji bądź śmierci wybranych królów, podczas gdy inny zapytał o opinię na temat bieżącego rządu albo ostatnio przeczytanej książki. "Czym jest epistolografia? Wymień podział na kategorie." - to też przykłady wyzwań jednostkowych, z którymi mierzyli się kandydaci na wyższe uczelnie.

Jeszcze raz podkreślę. Takie pytanie, w połączeniu z widzimisię przepadkowego pracownika naukowego decydowało o tym czy ktoś uzyska wykształcenie wyższe, podówczas bardzo niszowe, czy pójdzie do wojska albo do pracy na magazyn. Bo przecież kandydatów na miejsce jest 15,6. Żenujące zatem wydaje mi się egzaltowanie losem jednego człowieka - jak niejasno wynika z kontekstu filmu, prawdopodobnie zaburzonego psychicznie - który nie dostał wymarzonej pracy i, w domyśle, zdecydował się na krok samobójczy.

Osobiście znam przypadki absolwentów uczelni wyższych, którzy bezskutecznie błagali o przyjęcie do pracy fizycznej, walcząc o własny byt. Jest rzeczą zupełnie obojętną czy usłyszeli od rekrutera: "Jest pan absolwentem zarządzania i marketingu, więc nie nadaje się pan na magazyniera" czy może z testu predyspozycji zawodowych wyniknęło, że ktoś kto ma wszelkie przesłanki do bycia naukowcem nie będzie się nadawał do wciskania ludziom drogich ubezpieczeń majątkowych. Żadna z osób o których myślę nie targnęła się prawdopodobnie na własne życie, choć liczne musiały podejmować pracę jako kasjerzy czy recepcjoniści, mając pełne kwalifikacje na doktorat. Fakt, że musieli wiele się uczyć, ale nawet jeśli ktoś zdobędzie doktorat, wciąż może posiąść nowe umiejętności i zdobyć pracę np. w warzywniaku. Kwestia determinacji.

Film jest zatem mocno szkodliwy na nieomal każdym poziomie. Można się po nim spodziewać wyczerpującego przybliżenia istoty testu Myers-Briggs i innych, podobnych. Można zakładać, że przybliży jakieś ich wady lub przynajmniej przedstawi rzetelnie zagrożenia wynikające z ich stosowania w określonym kontekście. Nic takiego się nie dzieje.

ocenił(a) film na 1
_Struna_

To jedyny temat jaki się pojawił przy tym filmie ale jako, że jest on dostępny na popularnej platformie a sam trafiłem na niego bardzo przypadkowo to warto coś nieco się wypowiedzieć bo wiele osób może na niego natrafić nieświadoma strasznego wypaczenia jakie ma miejsce w tym filmie "dokumentalnym".

Pierwsza część filmu, czyli maksymalnie pół godziny nawet jako tako trzyma się realiów i próbuje w miarę rzetelnie przedstawić rzeczywistość. Niestety reszta jest mocno odklejona od naukowej metodologii.

Film przedstawia tylko jeden mocno skrajny punkt widzenia. Widzimy historie ludzi którzy zostali odrzuceni przez algorytm dopasowujący do stanowiska na podstawie testu osobowości:

1. Ludzie Ci ewidentnie nie rozumieją działania algorytmów. Wykorzystanie algorytmu polega na minimalizowaniu strat i tego typu algorytm nie będzie działał w 100%. Zawsze znajdą się jednostki, które zostaną źle dopasowane przez jakiś błąd czy niedopatrzenie programisty - twórcy algorytmu, ale jeśli algorytm jest poprawny choćby w 80, 90 czy nawet 51% to będzie on korzystny dla przedsiębiorstwa wykorzystującego go.

2. Subiektywność filmu jest rażąca. Przedstawione są kłopoty dosłownie kilku osób, których algorytm nie zakwalifikował jako odpowiednich pracowników, w tej jednej odpowiedniej firmie, na tym jednym odpowiednim stanowisku. Film nie pokazuje tych setek, tysięcy czy milionów osób, którym algorytm pomógł znaleźć pracę, w której osoby te czują się dobrze i spełniają się zawodowo na tym konkretnym jednym stanowisku, w tej konkretnej firmie. Nie ma o nich żadnej wzmianki w filmie. Nie ma wywiadu z ani jedną osobą, która jest zadowolona ze swojego życia bo dzięki testowi dostała pracę. Tak jakby firma wykorzystująca te algorytmy nie miała żadnych pracowników bo wszyscy byli, z różnych powodów, odrzuceni. Absurd

3. Sensowne , merytoryczne wypowiedzi naukowców i twórców algorytmów są przeplatane emocjonalnymi historiami jednostek, które popełniły samobójstwo. ???
Sugestia jest taka, że samobójstwo było popełnione z powodu odrzucenia kilku aplikacji, które rzekomo były spowodowane tylko i wyłącznie niesprawiedliwością testów osobowości. Każdy kto kiedykolwiek szukał pracy dobrze wie, że zwykle wysyła się kilka, kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt aplikacji z czego mniej niż połowa zaprosi na rozmowę, a po tej rozmowie odezwie się ponownie maksymalnie kilka i nikt z tego powodu samobójstwa nie popełnia więc przykłady w filmie wydają się mocno naciągane. Nie umniejszam problemowi samobójstw, ale też nie wierzę, że to była jedyna, a na pewno nie główna przyczyna.

4. Wreszcie pojawia się kontekst dyskryminacji na tle rasowym, kulturowym, orientacji seksualnej czy po prostu intelektualnym. Kilka testów osobowościowych w życiu wypełniłem i nie spotkałem się jak dotąd z pytaniami o kolor skóry czy upodobania seksualne, więc widzę to jako szukanie wymówki typu: nie przyjęli mnie dlatego, że jestem lesbijką, chociaż prawda może być taka, że twoja osobowość po prostu nie pasuje do zespołu jaki mamy obecnie. Przykładowo mamy zgrany team, fajnego lidera, potrzebujemy kogoś kto będzie podporządkowany i nie będzie sprawiał kłopotów tylko po cichu zrobi robotę. Pojawiasz się Ty, który masz osobowość mocno przewodzącą i nadajesz się na super lidera ale do nas nie pasujesz bo my już takiego mamy i dwie mocne osobowości przewodzące w zespole spowodują tylko konflikty więc jesteś super ale już nie u nas, powodzenia. I ktoś jest w tym momencie zbulwersowany i mówi "aaaa bo ja jestem lesbijką albo czarny albo azjatą i to dlatego". NIE, to nie dlatego. Inna sprawa to dyskryminacja intelektualna. Pojawia się osoba, która twierdzi, że ma zaburzenia autystyczne i dlatego jej nie przyjęli do pracy. W trakcie filmu pojawia się też argument, że algorytm dyskryminuje osoby z IQ poniżej 100. No ja bardzo przepraszam ale niepełnosprawność umysłowa naturalnie niestety ogranicza wiele możliwości rozwoj
u kariery i niestety ale tego już naprawić się nie da. Osoba z IQ poniżej 100 raczej nie sprawdzi się w roli CEO globalnej korporacji i nie ma na to rady. Równie dobrze można krzyczeć, że koszykówka dyskryminuje niskich ludzi. Pewnych predyspozycji niestety nie da się przeskoczyć pomimo wielkich chęci. Michael Jordan nie byłby wielką gwiazdą koszykówki mając 1,50m wzrostu ale jestem pewien, że mógłby osiągnąć sukces w innej dziedzinie gdyby tylko zabrał się za doskonalenie tam zamiast nagrywać filmy dokumentalne o tym jak dyskryminacja niskorosłych jest niesprawiedliwa w koszykówce (a przy okazji można by się powołać jeszcze na kolor skóry)

Zapewne można podać jeszcze wiele przykładów absurdów w tym filmie ale nie chce mi się już do niego wracać. Wymienione powyżej są przykładami z głowy świeżo po seansie. Można toczyć jeszcze wiele dyskusji na wiele tematów jakie są (bardzo pobieżnie) poruszane w tym filmie ale nie uważam żeby było warto dawać mu rozgłos. Film mogę polecić wyłącznie ludziom z bardzo otwartą głową i bardzo mocno rozwiniętym krytycyzmem. Wtedy można coś niecoś dowiedzieć się o głupocie sterującej masami i zobaczyć na własne oczy bezczelną propagandę, o której się tyle słyszy a nie ma okazji zobaczyć ( bo na przykład nie ogląda się telewizji). Wszystkim innym odradzam bo film może być potencjalnie bardzo szkodliwy. Z czystym sumieniem wystawiam ocenę 1 i mam nadzieję, że w przyszłości takich abominacji będziemy widzieć tylko mniej lub wcale.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones