Oglądając ten film miałem wrażenie, że to nie Rush grał tylko Sellers zmartwychwstał i
stwierdził: "A co tam! Pokręcę się po planie filmu o samym sobie, zrobię na złość tym
wszystkim sukinsynom, z którymi musiałem się użerać, będzie śmiesznie a poza tym
dmuchnę sobie Charlize Theron udając, że to Britt Ekland. A dmuchnięcie Charlize Theron
to, moi drodzy, z jakiej by nie patrzeć perspektywy, rzecz warta, by być!" :D
O ile sam film nie wciągnął mnie jakoś wyjątkowo - może dlatego, że to produkcja
telewizyjna a może bo nigdy nie byłem wielkim fanem Sellersa, którego uważałem (w czym
film mnie utwierdził) za nie do końca rozwinięte psychicznie duże dziecko - o tyle Rush
zagrał tu po prostu kapitalnie! Od dawna wiedziałem, że to wyróżniający się aktor ale za tę
rolę to już ostatecznie i nieodwołalnie czapki z głów!
Dziękuję i pozdrawiam.
popieram w 100 % - Geoffrey Rush zagrał fenomenalnie - jest największym atutem tego filmu
"Pokręcę się po planie filmu o samym sobie, zrobię na złość tym
wszystkim sukinsynom, z którymi musiałem się użerać"
Blake Edwards pokazany jako facet jednego filmu, wręcz odnosi się wrażenie, że sam powinien w końcu zagrać tytułową Różową Panterę. Okropny typek. Natomiast Stan Kubrick pokazany i zagrany z klasą przez Tucciego.
"będzie śmiesznie a poza tym
dmuchnę sobie Charlize Theron udając, że to Britt Ekland. A dmuchnięcie Charlize Theron
to, moi drodzy, z jakiej by nie patrzeć perspektywy, rzecz warta, by być!" :D"
Ale Loren nie przeleciał. Szkoda dla widza i tym bardziej dla samego Rusha. W sumie i tak najfajniejsze były Azjatki (niestety obecne na ekranie zaledwie przez chwilkę), zwłaszcza Dajmi, która ostatecznie (jak można wywnioskować z przebiegu akcji) dała. Super zabawna gra słów.
W kwestii aktorstwa Rusha, właśnie, to jeszcze Rush czy może Peter Sellers? Znakomite aktorstwo i charakteryzacja, która również przyszła aktorowi z pomocą. Teraz Rush może śmiało u mnie konkurować z Day-Lewisem. Już sam nie wiem który jest lepszy...
"Teraz Rush może śmiało u mnie konkurować z Day-Lewisem. Już sam nie wiem który jest lepszy..."
To Mistrz Seymour jest już poza konkurencją? Polecam obejrzeć "Bez skazy" gdzie zgniótł Boba, może wtedy wróci do gry :)
A propos Rusha:
http://www.youtube.com/watch?v=QupzG_4RaAQ
Obiektywnie rzecz biorąc Hofman chyba zawsze był niżej niż Day -Lewis.
Ten filmik z Rushem ciekawy. Polski niemalże perfekt. Mógłby np. zagrać Wałęsę, ale po co w takiej nudnej laurce występować.
Obiektywnie rzecz biorąc to Daniel jest bardziej rozpoznawalny :)
Jeśli chodzi o aktorstwo to Hoffman w niczym mu nie ustępuje. Marzy mi się aby zagrali razem, taki aktorski pojedynek (jak Al i Bob w "Heat"), to by była ciekawa sprawa.
On by się tam tylko zmarnował (jak większość znakomitych aktorów się w tym kraju marnuje).
Coraz ciekawiej. Jeszcze dorzucimy Rusha jako drugiego bandziora, Spaceya jako wrednego szefa policji i Fiennesa jak podwójnego agenta :)
A za wszystkie sznurki i tak pociąga luksusowa dama do towarzystwa, Kidman - głęboko zakonspirowana ;) O czym właściwe my tu piszemy?
No właśnie też się zastanawiam co Wy tu wypisujecie! :) Wychodzi na to, że napisała mi się notka-szafa a chłopaki-komentatorzy otworzyli drzwi i poszli do Narni. :D
Może o duchu Sellersa nie pomyślałem, ale fakt - Geofrey Rush wypadł kapitalnie. Jego gra naprawdę mogła się podobać i co warte podkreślenia, pokazał popis dużych umiejętności. Nie tylko chodzi mi o świetne odwzorowanie bohatera, co o wizerunek jaki z niego stworzył. Ja tam nie wiem, za mało znam się na "Różowej Panterze", ale w tym wydaniu Peter Sellers stał się naprawdę interesującą osobowością (mimo, że ponoć jej nie miał :P) i oprócz ciekawej fabuły z pewnością świetna gra Rusha to sprawiły. Rzeczywiście tym filmem rozwiał moje wcześniejsze wątpliwości co do jego osoby-aktora.
A co do reszty? Miałem wrażenie, że byli troszkę na doczepkę. Film był wręcz przesycony postacią Sellersa a te jego zony, przyjaciele, koledzy to tylko wypełniacz luk w scenariuszu. Plus za doborową obsadę, która mimo że na doczepkę sprawia całkiem sensowne wrażenie całości.
W ogóle aktorstwo ratuje ten film, zwłaszcza Rush, Lithgow, Tucci i Watson - Theronka się starała, ale miała trochę zbyt jednowymiarową, niedopisaną rolę. Bo jako całość... well - kolejna biografia z cyklu "geniusz w sztuce, wyjątkowo trudny charakter w życiu prywatnym", dobra, nie bez fajnych pomysłów, ale po choćby "Chaplinie" nic nowego nie wnosi.