Tragikomedia osadzona w podzielonej Irlandii Północnej. Liam Neeson jako oprawca, który po latach pragnie uzyskać przebaczenie od brata swej ofiary. Dobrze zagrane (zarówno przez Liama, jak i partnerującego mu Nesbitta), sprawnie zrealizowane przez Hirschbiegela kameralne kino, któremu czegoś jednak brak. Osobiście nastawiłem się na coś w rodzaju zintensyfikowanej psychodramy, tymczasem zadawania pytań w najbardziej drażliwych kwestiach "Five Minutes of Heaven" unika. Do połowy jest bardzo dobrze, potem jednak historia nieco się "rozłazi". Na pewno jednak wpływa inspirująco.
Mi właśnie podoba się to, że film jest chłodny, nie daje jednoznacznych odpowiedzi. A pytania ważne: czy pojednanie jest możliwe, jeśli sprawca nie doznał żadnej kary, a ofiara gniła w psychicznym rynsztoku? Czy odkupienie sprawcy może być wówczas szczere, a jeśli nawet tak, to czy ma on prawo wygłaszać moralne nauki o wyższości pokoju nad wojną? Kiedy wysycha krew i kto o tym decyduje: ten, kto wycierpiał więcej (i przez to jest psychicznie pogięty), czy ten, kto jest przekonywający, spokojny, logiczny, ale krew przelał? I tak można pytać... Czasem lepiej stawiać pytania, bo odpowiedzi i tak będą niesatysfakcjonujące. Tym niemniej faktycznie druga część jest słabsza, pierwsza to dla mnie majstersztyk. Niestety, na motywach autentycznych historii (po Auschwitz oprowadzał brytyjskie wycieczki morderca gorszy niż Kuba Rozpruwacz - jakby ktoś szukał tej historii, zachęcam do zapoznania się z Rzeźnikami z Shankill Road). I faktycznie, coś z tragikomedii w tym filmie jest, pewne przerysowanie - Nesbitt gra (moim zdaniem lepiej niż Liam N.) postać trochę śmieszną, taką od której chce się odejść, bo boimy się, by niechcący nie parsknąć nerwowym, bezradnym śmiechem (tak jak gdzieś podskórnie śmieszą nas kalecy, albo tylko ja jestem p....any).