Mógłbym zacząć od frazy "zmysłowe piękno kobiecego ciała" i to w zasadzie wystarczyłoby za cały opis tego filmu. Jednak jest w nim coś jeszcze, coś co wykracza znacznie dalej poza nieco sztuczne, sterowane i bardzo uwodzicielskie pozy przybierane przez bardzo piękną aktorkę. Jest w tym filmie jakaś mądrość, jakaś taka specyficzna filozofia życiowa wyznawana przez określoną kategorię ludzi - artystów - dla których sztuka znaczy dużo więcej niż sposób ekspresji, niż sposób na określony zarobek. Coś co zahacza o akt twórczy, prowadzący do swoistego (samo)spełnienia i realizacji własnego ja. I pod tym względem jest to na pewno piękny, artystyczny film. Wyjątkowy, a na pewno jeden z nielicznych w kinie, jakie w ten sposób ukazują relację artysta-model, albo nawet szerzej artysta-otoczenie, artysta-filozof.
Z drugiej jednak strony trzeba otwarcie powiedzieć, że film jest zbyt długi, zbyt przegadany, zbyt obsesyjny w pewne sceny i detale, które choć nie stanowią dużego obciążenia, to jednak po jakimś czasie niesamowicie męczą widza. Zresztą to nieuniknione kiedy ogląda się tak długi film w tym gatunku! I to jest właśnie jego ogromny minus, który w końcowym rozrachunku zawładnął obrazem. Reżyser kręcąc swoją wizję przekroczył pewne granice rozsądku i to co wydaje się być tak piękne, tak cudownie (artystycznie) nakreślone rozmywa się w miarę upływu czasu.
Podsumowując jest to jeden z tych bardziej wymagających filmów - wymagających pod względem większej akceptacji - które mogą nas urzec swoim pięknem, jak również, mogą do nas w ogóle nie trafić. Dużo tak naprawdę zależy od wytrwałości i otwartości na specyficzny język tego filmu, którego potęga czai się w "oku kamery".
Gdy przymierzałam się do obejrzenia "Pięknej złośnicy" i sprawdziłam ile trwa film pomyślałam "za długi". Kiedy zaczęłam oglądać film pochłonął mnie on bez reszty - urzekła mnie tematyka, surowa estetyka, uwiódł Michel Piccoli. Ani przez chwile nie miałam poczucia, że film się wlecze (a łapie mnie ono nie raz przy filmach dłuższych niewiele ponad 2 godziny)...Ale może to kwestia tego, że uwielbiam "przegadane" filmy.
Żeby ten film był chociaż przegadany to by było dobrze. Większość czasu zajmuje jednak pokazywanie jak artysta albo maluje albo coś tam sobie rysuje albo układa modelkę w jakiejś wymyślnej pozie i tak z klikadziesiąt razy. Jak dla mnie zdecydowanie było tego za dużo i w pewnym momencie rytowało mnie już śledzenie jak sobie coś szkicuje po raz n-ty.
ja nie odczułam ani trochę, że trwało to (aż?) 4 godziny. często filmy nie mające nawet 2h dłużą się i męczą, a ten, mimo (w stosunku do czasu całości) skromnych dialogów mija nie wiedząc kiedy. chociaż mam ogromny problem z oceną tego filmu, na pewno jest to pozycja, którą polecam :)
ps podobno jest okrojona wersja