Neil Armstrong zmarł w 2012 roku, więc siłą rzeczy, prędzej, czy później musiała powstać jego kinowa biografia. Czy była jednak ona tak konieczna? Lądowanie na księżycu to bez wątpienia niezwykłe, wiekopomne dokonanie, którego oglądalność pobiła wszelkie rekordy na świecie. Jednak, poza tym Armstrong w filmie Chazelle’a nie wydaje się nikim szczególnym. Ambitny astronauta/żołnierz, traktujący swoją rodzinę po macoszemu… I co dalej? Postać grana przez Goslinga nie wydała mi się porywająca. Nie jest to jednak, moim zdaniem, wina ani Goslinga ani Chazelle’a, czy też scenarzystów. Problem raczej leży po stronie samego Armstronga, który poza lądowaniem na Księżycu wydawał się stosunkowo zwykłym człowiekiem, niekoniecznie zasługującym na aż taką uwagę. Sam wielokrotnie powtarzał, że nigdy specjalnie nie marzył o postawieniu stopy na Księżycu, a po lądowaniu zdecydował, że nie chce robić wokół swojej osoby rozgłosu i oddał się wykładaniu inżynierii kosmicznej na Uniwersytecie w Cincinnati. Oczywiście warto jest przekonać się kim był pierwszy człowiek na Księżycu, nawet jeśli była to stosunkowo zwykła osoba, jednak w takim filmie główny bohater momentami może po prostu aż tak bardzo nie interesować.
http://mfcinerama.pl/pierwszy-czlowiek-orzel-wyladowal-recenzja/
To prawda. Zdecydowanie warto poznać pierwszego człowieka na księżycu. Natomiast co do postawy Neila Armstronga, jako przede wszystkim pilota, a (podobno z przypadku) i astronauty, on niespecjalnie pragnął brylować w świecie; miał, jeżeli chodzi o tę kwestię dość duży dyskomfort... by zbierać profity, w postaci nieustającego zainteresowania jego osobą, w kontekście tego przeogromnego wydarzenia, do którego się niewątpliwie przyczynił. Głównie zważywszy na to, iż tak naprawdę niewiele brakowało i lądownik na księżycu zwyczajnie nie wylądowałby. Jak sam Neil Armstrong podkreślał, sekundy im jeszcze jedynie sprzyjały, by móc tak naprawdę bezpiecznie usiąść i wylądować. I ten sprzyjający mu los na księżycu jest również ciekawy z punktu widzenia jego wcześniejszych zmagań i sytuacji, z których wychodził z opresji nieomal w ostatnich sekundach. Na wojnie został przecież zestrzelony, a po katapulcie po dwu dobach szczęśliwie i bezpiecznie powrócił. Jego testowanie X15, też było próbą dla jego szybkiej i ostatecznej reakcji na sytuację do błyskawicznego opanowania, by sprowadzić maszynę z powrotem na ziemię. Nie wspominając o jego słynnym testowaniu lądownika na księżyc, gdzie zaledwie sekunda, dwie, gdyby nie jego błyskawiczna decyzja o katapulcie, nie poleciałby wcale niestety na księżyc. Wszystkie te sytuacje doprowadziły go do ostatecznej misji, której dokonał. A w kontekście takim, iż to podobno Frank Borman był pierwotnie wzięty pod uwagę i to jemu Deke Slayton początkowo zaproponował dowodzenie misją; ale ten, po swojej udanej misji okrążającej księżyc, propozycji, ku zaskoczeniu wszystkich, nie przyjął i odmówił, to jest już naprawdę ciekawe. Więc wszystko to, co było i wydarzyło się wcześniej, miało najwidoczniej doprowadzić nikogo innego na księżyc, jak właśnie tylko i wyłacznie Neila Armstronga.
Zresztą na pytanie do Deke Slaytona o wybór astronauty i dlaczego to właśnie na Neila Armstronga się zdecydował, on podkreśił to dość zasadniczo i wyczerpująco, jak dla mnie, że... Neil to Neil: spokojny, opanowany i zdecydowany. Chyba wszyscy go za takiego uważali, i jakikolwiek pejoratywny byłby wydźwięk tej jego postawy w innych strukturach jego życia, głównie chyba w relacjach rodzinnych, to taką, nie inną postawą, osiągnął swój cel i dokonał tego, czego zwyczajnie od niego oczekiwano - wykonania po prostu zadania. Neil Armstrong był człowiekiem zadaniowym. Podobno Oriana Fallaci go takim opisała, choć ona użyła więcej i zbyt mocnych, i w pejoratywnym znaczeniu określeń.
Ja natomiast uznaję postawę Neila Armstronga za godną zadań, które mu powierzano, i wedlug mnie był człowiekiem zdecydowanie na swoim miejscu, i do zadań, do których się najzwyczajniej w świecie urodził.