Największą zaletą filmu był dla mnie humor, w dużej mierze implikowany absencją czeredy Alexa, która już od pierwszej wizyty na Madagaskarze
przyprawiała mnie o żal w kolanach. Pingwiny wymiatają, to prawdziwe
czarno-białe perły Dreamworksa, a film to pierwszej klasy animakcja, na
czego dowód mam fakt, że przed seansem byłem śpiący, po czym oczu
nie zmrużyłem do końca końcowych napisów.
P.S.
Jak czytam te kretyńskie farmazony panów ekspertyzerów od scenariuszy,
to nie jestem pewien, czy trafniej śmiać się z nich, czy z tego, co robią poza
stanowiskiem scenopisarzy. Czepcie się tego, co się w głowie nie mieści,
jeśli fabuła gdzieś kwiczy, to tam :P