Jeden mężczyzna. Trzy kobiety. Z każdą z nich łączą go od dawna skrywane tajemnice. Magdalena Cielecka, Leon Niemczyk, Ewą Wiśniewską, Małgorzata Socha - gwiazdorska obsada w najnowszym filmie Janusza Majewskiego ("C.K. Dezerterzy", "Zaklęte rewiry", "Zazdrość i medycyna"). Mały pensjonat nad jeziorem. Pewnego dnia przyjeżdża tu tajemniczy mężczyzna, Leon (Leon Niem-czyk). W pensjonacie przebywają jedynie trzy kobiety: jego właścicielka Rita (Ewa Wiśniewska), jedy-ny gość, Emilia (Magda Cielecka) i uwodzicielska służąca Dasia (Małgorzata Socha). Między Leonem a każdą z kobiet wytwarza się pełna odmiennego napięcia relacja. Każda z kobiet od-krywa też przed nim inną tajemnicę. Jednak największym zaskoczeniem dla wszystkich będzie praw-dziwa tożsamość Leona. "Ten film trzeba po prostu przeżyć. A potem się o nim pamięta. I jest się troszkę lepszym." Jaccek Santorski "Karol Irzykowski mawiał, że lubi dobrze zbudowane panie, natomiast wobec sztuk i filmów z takiej opcji może zrezygnować. Tu się od klasyka różnię, bo lubię filmy dobrze zbudowane. Lubię, gdy się w nich wszystko logicznie zazębia i zręcznie domyka i nic nie pozostaje bez motywacji. I właśnie film Majewskiego jest dramaturgicznie tradycyjny, nie eksperymentuje, ale zaleca się profesjonalizmem. Jest warsztatowo bezbłędny, co w polskim kinie nie jest cechą zbyt powszechną." Jerzy Płażewski, KINO
"TEN FILM TRZEBA PO PROSTU PRZEŻYĆ. A POTEM SIĘ O NIM PAMIĘTA." - JACEK SANTORSKI O FILMIE
"PO SEZONIE to film o miłości i przemijaniu. Obrazy i dialogi które mocno działają, choć trudno wyja-śnić - w jaki sposób? Czy to tylko zmysłowość z wyrafinowanym seksem w tle? Dojrzały mężczyzna. Trzy kobiety w różnym wieku, łączy je potrzeba miłości. I różne sposoby radzenia sobie z problemami, które przynosi upływ czasu. On, jeszcze nie starzec ale już nie młody. Cyniczny. Zrezygnowany. Wskutek niezwykłego zbiegu okoliczności odkrywa w sobie młodzieńca. Seks, miłość, tkliwość… Janusz Majewski opowiada o tym z psychoanalityczną wnikliwością. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Ci świetni aktorzy nie tylko grają. Że się jakoś odsłaniają… Po premierowym pokazie podeszły do mnie osoby w różnymi wieku. Trzy, cztery pokolenia… Doświad-czyły magii i terapeutycznej funkcji tego niezwykłego filmu. Prosiły o wyjaśnienie. Też byłem poruszo-ny. Ale wytłumaczyć nie potrafię. Reżyser zadał mi lekcję pokory. Ten film trzeba po prostu przeżyć. A potem się o nim pamięta. I jest się troszkę lepszym." Jacek Santorski, psycholog
"WCIĄŻ BAWI MNIE MOJA PRACA" - REŻYSER O FILMIE
Skąd pomysł na realizację filmu? - 15 lat temu zbudowaliśmy sobie dom na Mazurach. Początkowo miał nam służyć tylko na wakacje czy weekendy, ale po paru latach zdecydowaliśmy się przenieść tam na stałe, a niedługo potem w części domu założyliśmy mały pensjonat, bo koszty utrzymania wzrastały, a dochody z uprawianych zawodów malały. W ciągu dekady zrealizowałem u siebie i w okolicy kilka spektakli teatru TV, film "Dia-belska edukacja" i duży serial "Siedlisko" - wszystko to na wiosnę, w lecie lub w jesieni, a więc w se-zonie, bo po sezonie Mazury zapadają w sen i nikt już prawie nie przyjeżdża. Tymczasem te zimowe miesiące są nieraz piękniejsze niż te, które przyciągają tu turystów. Więc pomyślałem sobie: dlaczego nie pokazać tego mniej znanego oblicza pięknych pejzaży, dlaczego nie wykorzystać pustego o tej porze roku naszego pensjonatu? Zacząłem szukać treści, która mogłaby wypełnić te ramy. Dwa lata temu zostałem zaproszony na mały festiwal w Białogardzie na Pomorzu Zachodnim, gdzie urządzono retrospektywny przegląd moich filmów. Na tę imprezę zaproszono też aktorów z moich filmów, m.in. Leona Niemczyka, który grał u mnie w "CK Dezerterach". W wolnych chwilach gawędziliśmy sobie z Leonem, o tym i owym, opowiedział mi dużo o sobie i wtedy zaświtała mi myśl: to jest temat na film! Zacząłem wymyślać postać na szkielecie pewnych cech i predyspozycji konkretnej, autentycznej osoby, a więc Leona, ale rzecz jasna całkowicie fikcyjną. Miałem więc już głównego bohatera i scenerię, w którą można było go wstawić, trzeba było jeszcze wymyślić inne postacie i intrygę, która je połączy. Kiedy powstawały, zacząłem je widzieć przez pryzmat aktorów, których znam i lubię i już niedługo, tak jak "pod" Leona, pisałem także "pod" Magdę Cielecką, Ewę Wiśniewską i Zbigniewa Buczkowskiego. Tylko postać Dasi była całkiem nieokreślona - za mało znam młodych aktorów, żeby z góry wybrać sobie, pod kogo mam pisać rolę. Jak przebiegł casting? - Zgromadziliśmy ponad 20 kandydatek i muszę przyznać, że co najmniej 3 z nich podołały by zada-niu, ale ja zawsze szukam u aktora tego, co może on wnieść do roli czerpiąc ze swojej osobowości, ze swego emploi, oczywiście jeśli te autentyczne cechy zgadzają się z rysunkiem fikcyjnej postaci. Taka jest zresztą natura filmu, tu pytanie brzmi: czy ten facet wygląda na szeryfa?, a nie czy ten facet po-trafi zagrać szeryfa? Małgosia Socha mogła wnieść do roli Dasi swój autentyczny temperament, po-czucie humoru, wdzięk młodości i naturalność. A że jeszcze do tego ma talent, dużo już umie i rozu-mie, co się do niej mówi - rezultat jest taki, jak widać. Jak pracowało się z 3 paniami i panem Leonem Niemczykiem? - Ze wszystkimi, prócz Gosi, pracowałem już wielokrotnie wcześniej, rozumiemy się bardzo dobrze. Dzięki temu miałem u nich duży kredyt zaufania. Ten kredyt tu przydał się bardzo dosłownie: wszyscy oni, po przeczytaniu scenariusza, zgodzili się pracować właśnie na kredyt! Kiedy ze scenariuszem i listą "udziałowców" poszedłem do min. Dąbrowskiego prosić go o rutynową dotację na film, a poza akto-rami i trójką realizatorską był tam jeszcze Witold Leszczyński, mój przyjaciel, wybitny reżyser ("Żywot Mateusza", "Konopielka"), który zaoferował mi pomoc, jako asystent, minister powiedział: "te nazwi-ska są dla mnie lepszą rekomendacją niż opinie ekspertów, już w tej chwili mogę panu przyrzec dota-cję w ciemno". Naturalnie potem przeszło to przez normalne procedury, ale ta pierwsza jego reakcja bardzo mnie zmotywowała. Żeby jednak odpowiedzieć dokładnie na zadane pytanie: - pracowało nam się bardzo dobrze, chociaż było bardzo ciężko, bo ze względu na terminy aktorów i bardzo mały bu-dżet, musieliśmy pracować szybko, codziennie po 12 - 14 godzin, aby przez 15 dni zrobić cały film, który normalnie realizowało by się przez 30 - 35 dni. Wszystkie panie to osoby młode, pełne energii, ale my z Leonem musieliśmy się bardzo mobilizować, żeby nie zostawać w tyle. Podziwiam Leona: obawialiśmy się, że może mieć trudności z zapamiętywaniem niektórych dłuższych partii dialogu, ale zawsze był idealnie przygotowany i skupiony przed kamerą, a jednocześnie między ujęciami, niestru-dzony w opowiadaniu dowcipów, anegdot, rozśmieszaniu ekipy, dla której te intermedia były jak posił-ki regeneracyjne. Leon, podobnie jak i Małgosia, o razu zobaczył, że ta rola daje mu szansę na kre-ację, jakiej praktycznie nie miał od czasów wielkich ról w "Bazie ludzi umarłych", "Pociągu" czy w "No-żu w wodzie". Grał potem w ponad 400 filmach. Czy pisząc scenariusz "Po sezonie" myślał Pan o wydaniu powieści? - Scenariusz pisałem głównie dla siebie i dla współpracowników, a więc dla profesjonalistów, nie mu-siałem się bardzo rozpisywać, ale ja zawsze dbam o formę literacką i dość biegle posługuję się języ-kiem pisanym, więc scenariusz czytało się dobrze. Na pomysł, aby wydać go drukiem, wpadł p. Jacek Santorski i to mnie zmobilizowało, aby dodać scenariuszowi charakteru beletrystycznego. Rozszerzy-łem więc go o opisy tego, czego na ekranie nie widać - o myśli, refleksje i wspomnienia Leona. Widz wyczyta to z reakcji, mimiki, gestu aktora na ekranie, czytelnikowi trzeba to dopowiedzieć słowem. W Pana dorobku filmowym są różne dzieła. Czym jest na ich tle "Po sezonie"? - Rzeczywiście robiłem różne filmy, różniące się gatunkowo, stylistycznie. Muszę się przyznać, że zaw-sze bardzo się starałem, aby każdy nowy film, różnił się od poprzedniego. Uciekałem przed nudą powtarzania się i przed wepchnięciem mnie do jakiejś szuflady. Za taką wolność oczywiście się płaci - nie dałem się wpisać do żadnego nurtu, do żadnej szkoły, więc sprawiałem kło-pot, nie wiadomo jak takiego sklasyfikować, więc traktowano mnie jak outsidera, a to pozycja którą sobie świadomie wybrałem od samego początku. W przypadku "Po sezonie" w jakimś sensie wracam do punktu wyjścia, do mojego debiutu, do komedii "Sublokator" (1966). Tam też była to kameralna komedia charakterów, tam także bohater konfrontowany był z żywiołem kobiet, które powoli, a nieubłaganie przejmują nad nim władzę. Jak więc widać, temat relacji kobieta - mężczyzna, a także manipulacji miedzy nimi wrócił do mnie po latach, ale wzbogacony o doświadczenia długiego życia. Jeśli prawdą jest, że zadaniem artysty jest wyczucie problemów, trendów, nastrojów, które są w powietrzu tu i teraz, to ja wyczuwam to tak: nierównoczesne dojrzewanie kobiet i mężczyzn, ogromna dysproporcja pomiędzy rozwojem osobowości u obu płci, stąd konflikty w małżeństwach i nieformalnych związkach między równolatkami. Kiedyś uważało się, że kobieta powinna być młodsza o 6 - 7 lat od swojego partnera. Już wiedziano, że kobieta łatwo zniweluje tę różnicę wieku w pierwszym okresie związku, a potem, w ostatniej fazie, ich ruiny fizyczne nie będą się drastycznie różniły. Teraz, w związku z postępującym zdziecinnieniem mężczyzn, którzy w wieku 30 - 35 lat wciąż żyją w świecie futbolu, gier komputerowych i tylko ilość spożywanego piwa różni ich od 15-latków, ich 25 - 30-letnie żony są wobec nich jak matki. W związku z tym różnicę między nimi należało by pod-nieść do co najmniej 20 lat, a że trudno by było zaakceptować związek 35-latka z 15-latką, pozostaje kombinacja: trzydziestoletnia kobieta - pięćdziesięcioletni mężczyzna. I takich par widuje się teraz coraz więcej. I widać, że są szczęśliwi: on dostaje jej młodość, jej energię, ona ma oparcie w jego dojrzałości i doświadczeniu. Oczywiście w moim filmie mamy do czynienia z różnicą nieprawdopodob-ną, ich różni 50 lat, ale ta przesada jest tu świadoma, jest ona źródłem konfliktów - dramatycznych i komicznych. Jakie ma Pan plany w związku z następnymi filmami? - W moim wieku snucie planów jest trochę śmieszne, żeby nie powiedzieć żenujące. Ale wciąż nie czuję się stary, wciąż odkrywam jakieś zapasy energii, pewnie odłożyłem je sobie w młodości, kiedy z lenistwa jej nie roztrwoniłem. Na pewnym etapie doświadczeń praca staje się już przyjemnością. Or-son Welles powiedział: "film to najlepsza zabawka mechaniczna dla chłopców, jaką kiedykolwiek wyna-leziono". Widocznie więc wciąż jestem chłopcem, bo wciąż bawi mnie moja praca. Ale wątpię abym doczekał się czasów, kiedy można się nią będzie bawić w takich warunkach, na jakie zasługuje, do jakich byłem przyzwyczajony. Teraz ten zawód coraz częściej grozi śmiercią lub kalectwem.
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.