Początek filmu jest zarówno obiecujący jak i rozczarowujący. Na plus należy zaliczyć klimatyczne otwarcie. Zimny, jesienny dzień, niebo zasłonięte chmurami, wilgotne powietrze, zamglone wybrzeże. Trójka przyjaciół z drużyny futbolowej wyrusza na wyspę by trochę odpocząć przed meczem. Z narracji Morgana możemy wywnioskować, że będzie to monster movie z pro-ekologicznym przesłaniem. Jest dobrze.
Niestety chwilę później następują wydarzenia, których ton będzie utrzymany do końca filmu. Jeden z bohaterów umiera zaatakowany przez gigantyczne osy. Koledzy przyjmują jego śmierć dość spokojnie. Mało tego - gdy Morgan szukając telefonu na pobliskiej farmie zostaje zaatakowany przez gigantycznego koguta, nie jest tym specjalnie zdziwiony. Ani historią kobiety o jedzeniu, które czyni zwierzęta przerośniętymi. Jak gdyby nigdy nic, jadą do domu, jednak szybko wrócą na wyspę by wyjaśnić całe to zdarzenie.
Morgan to prawie Rambo. Zawsze opanowany i zaradny, w biegu obmyśla skuteczny plan działania, nawet na chwilę nie traci równowagi. No bo czymże są ogromne osy i krwiożercze szczury? Reszta postaci też specjalnie się nie przejmuje sytuacją. Niby wszyscy boją się o swoje życie, ale bardzo szybko przyjmują te dziwaczne wydarzenia jako coś powszedniego. Szkoda, że zabrakło emocji i napięcia, rozwinięcia historii i bohaterów. Do tego słabiutkie efekty w postaci os i robali.
Z drugiej strony, sceny ze szczurami zrobiono całkiem sympatycznie i dobrze się je ogląda. Sama akcja nie pozwala się nudzić, jako że wydarzenia toczą się w szybkim tempie. Sceneria i wspomniane wcześniej warunki pogodowe tworzą całkiem niezły klimat. Do tego przeciętne aktorstwo, nieco drętwe dialogi, schematyczni bohaterowie i ich postępowanie. Znośny monster movie, choć daleko mu do czołówki.