Love field opowiada historię przypadkowo poznanych ludzi, którzy w normalnych okolicznościach prawdopodobnie nigdy nie mieliby szansy na jakąkolwiek więź.
Ona jest białą, prostolinijną gospodynią domową, która żyje u boku męża despoty. Jest urodziwa i mimo iż inteligencja nie jest jej mocną stroną, cechuje ją wielkie serce i wrodzona dobroć. Lurene (bo tak jej na imię) momentami sprawia wrażenie małej dziewczynki, która żyje we własnym naiwnym świecie. Jest niepoprawną romantyczką i często bez zastanowienia mówi to, co jej ślina na język przyniesie..
On - młody i postawny, ciemnoskóry mężczyzna o imieniu Paul. Jest bardzo sceptyczny i ostrożny. Mimo młodego wieku sprawia wrażenie jakby dobrze znał życie. W przeciwieństwie do rozgadanej Lurene, mówi tylko to, co musi. Dodatkowo, los chciał, aby mężczyzna wziął pod swoje skrzydła 5-letnią Jonell, której życie także dotychczas nie rozpieszczało.
Odkąd losy Paula, Lurene i Jonell zostaną skrzyżowane, ich życie zmieni się o 360 stopni. Mimo dystansu, uprzedzeń i całkowicie odmiennych recept na życie, wszyscy po krótce zrozumieją, że mają jednak wspólny mianownik i wbrew pozorom potrzebują się nawzajem.
W tle historii całej tej trójki wyłania się portret Ameryki lat 60. i związanych z nią wydarzeń (zabójstwo JFK, segregacja rasowa ).
Pomimo niektórych scen zbyt ostentacyjnie podszytych melodramatyzmem, film ogląda się jednym tchem i bez oznak znużenia. Na uwagę zasługuje zwłaszcza kreacja Michelle Pfeiffer, która jest być może trochę przerysowana, ale jak bardzo urzekająca i budząca sympatię!