Film został pomyślany jako festiwal dwóch aktorów: Roberta De Niro i Bena Stillera. Jeden gra bardzo surowego rodzica, który przez całe życie, udając kwiaciarza, pracował dla CIA. Podświadomie uważa, że nie istnieje facet tak wspaniały, by był dobry dla jego córki. Ben Stiller wciela się w postać dokładnie przeciwstawną wszelkim wyobrażeniom tatusia o przyszłym zięciu: jest Żydem, pielęgniarzem i nie lubi kotów.
Właściwie sam nie wiem, jak oceniać ten film. Trudno mi nawet określić jego gatunek. Zastanawiam się, czy jest to komedia romantyczna czy też sytuacyjna z miłością w tle. Bliższy jednak jestem tej drugiej opcji. Niestety, typowo romansidłowe jest ostatnie 15 minut, kiedy sztampa i schemat królują niepodzielnie. Reszta jest całkiem znośna, jak na typowo hollywoodzki, w zamierzeniu lekki, film.
Rzeczywiście, ciekawie wypada zderzenie gry dwóch, grających w zupełnie innym stylu, aktorów. Ponadto zaskakująco dobrze zaprezentowała się niejaka Teri Polo, choć w życiu o niej wcześniej nie słyszałem.
Trochę więcej niż romans, trochę mniej niż dobra komedia.