Film oglądałam wczoraj i do dziś nie mogę sobie poradzić z mdłościami po scenie z tortem. "Pragnienie miłości" porusza ważne kwestie i rozumiem, że ma zwrócić uwagę na poważny problem, a mimo to uważam, że reżyser przekroczył pewną granicę, oddalając się od artystycznego dramatu, a zbliżając do "Piły", czy "Oszukać przeznaczenie". Mam tu na myśli epatowanie przemocą i umyślne wywoływanie obrzydzenia w widzu. Mało wiarygodny jest też KOMPLETNY brak jakiejkolwiek reakcji czy emocji ze strony głownej bohaterki.
Poza tym film był zdecydowanie za długi, sceny przeciągane do granic zdrowego rozsądku, brak jakiejkolwiek akcji, która zatrzymałaby widza przed ekranem. W kinie zerkałam na zegarek co 5 minut, myśląc "ok, jeszcze tylko pół godziny".
Szczerze mówiąc, uważam że polska "Sala samobójców" (film o tej samej tematyce) wypada znacznie lepiej w porównaniu z "Pragnieniem miłości". Ma oczywiście zupełnie inny klimat, więc porównanie tych filmów do siebie jest dość trudne, ale ogląda się go o niebo lepiej.