Kino SF od zawsze było traktowane z góry i lekceważone - często zresztą słusznie. To
było kino klasy B, z tandetnymi dekoracjami, fabułami wyssanymi z palca, które
najczęściej miały tylko cieszyć oczy, chociaż budżet na cuda nie pozwalał. Określano je
mianem "guilty pleasure", gdyż niekiedy to właśnie w ich niedoróbkach upatrywano
dodatkowej rozrywki płynącej z filmu. Wraz z upływem czasu odbiór SF nieco się zmienił,
a sporą rolę w tym odegrały takie tytuły jak "2001: Odyseja kosmiczna", czy "Obcy"
Ridleya Scotta właśnie. Po 30 latach Scott dał światu "Prometeusza" - film po którym
oczekiwano naprawdę wiele.
Fabuła "Prometeusza" skupia się na ekipie badaczy próbującej poznać początki naszej
cywilizacji, naszych stwórców i poznać odpowiedzi na fundamentalne pytania. Pełni
nadziei i oczekiwań badacze (oraz niewtajemniczona w cel wprawy ekipa zebrana przez
fundatora ekspedycji) szybko odkryją że pierwszy kontakt nie przebiegnie zgodnie z ich
oczekiwaniami.
Pomysł wyjściowy na "Prometeusza" był genialny! Wychodząc od spiskowych teorii o
naszym pozaziemskim pochodzeniu oraz wpływach bardziej zaawansowanych istot na
rozwój naszej cywilizacji zadać widzom pytania na temat naszej wiary, oczekiwań,
naszych postaw, dążeń i granic (zrówno moralnych jak i zdrowego rozsądku) jakie
jesteśmy w stanie przekroczyć. "Prometeusz" jest z pewnością najambitniejszym
podejściem do kina SF od lat (od dekady co najmniej).
Rozczarowanie przynosi przeniesienie tych idei na kartki scenariusza. Co prawda
powyższe pytania zostały ukazane poprzez świetnie zainicjowane wątki - analogię
sytuacji bohaterów do sytuacji Davida, ukrytego celu firmy sponsorującej wyprawę, czy
samej pary naukowców nieco odmiennie podchodzącej do swych odkryć - i
przekonująco oraz pomysłowo splecione z historią mitologicznego Prometeusza, jednak
pomimo ubrania tych myśli w dobre dialogi praktycznie każdej ważniejszej rozmowie
zabrakło puenty. Nie mam tu na myśli formułowanej wprost odpowiedzi na pytanie, ale
zwyczajnego zakończenia rozmowy pozwalającego na większym skupieniu się na treści
słów, niż zastanawianiu czemu tak szybko ten dialog urwano. Przez to także kluczowe dla
filmu słowa pozostają w cieniu scen grozy (z których jedna jest niepotrzebna i dodatkowo
komplikuje zrozumienie właściwości mazi).
Nienajlepsza jest też narracja sprawiająca wrażenie szarpanej i chaotycznej. Fabuła zbyt
gładko przechodzi od jednej sceny do kolejnej często pozostawiając wrażenie
pominięcia istotnych dla jej zrozumienia informacji. Przez tak podkręcone tempo (film
IMO jest dynamiczniejszy od pierwszego i trzeciego "Obcego") często jesteśmy
zaskakiwani nieprawdopodobnymi pomysłami (najlepszym przykładem jest nagłe
skomplikowanie labiryntu, czy odkrycie ciała jednego z badaczy przy statku). W
zrozumieniu historii nie pomaga także posługiwanie się niedopowiedzeniami (co samo
w sobie się chwali, choć nie przy tej narracji) oraz ukrywanie informacji która pomogłaby
zrozumieć motywacje Davida niemal do samego końca. Dla porównania - "Incepcja", a
nawet i "Watchmen" są znacznie czytelniejsze. Historia opowiedziana w filmie jest
pomysłowa, fascynująca, frapująca, jednak jest też niedopracowana i trochę
niekonsekwentna co mocno ogranicza jej wydźwięk i wielu osobom sprawi srogi zawód.
Czasem trudno rozpoznać czy brak odpowiedzi jest celowym niedopowiedzeniem, czy
zwykłą scenariuszową wpadką.
Abstrahując jednak od fabuły, widowisko jest -nomen omen - nieziemskie! Dobrzy, sporo
wyciskający ze swoich postaci aktorzy skutecznie przyciągają wzrok uwiarygadniając
granych przez siebie bohaterów. Świetnie dopracowane efekty komputerowe
uwiarygadniają wszystkie obserwowane zjawiska. Zdjęcia Dariusza Wolskiego -
zwłaszcza plenerów - wprawiają w zachwyt swym majestatem. Scenografie - te
ascetyczne statku, jak i niepokojąco ponure obcego obiektu - świetnie ze sobą
kontrastują i zachwycają detalami. Całości towarzyszy klimat (nie tak intensywny, ale
jednak) łączący w sobie ducha "2001: odysei ..." oraz "Obcego" (a właściwie bardziej
nawet obrazów Gigera). Przy wszystkich słabościach scenariusza nie żałuję pieniędzy
wydanych na bilety.
Jeśli ciekawi Was ile w tym filmie znajdziecie Gigera, mogę Was zapewnić że naprawdę
sporo. W sporej mierze są to zapożyczenia z "Obcego" - derelict, space jockey (no -
przynajmniej częściowo), kokpit i korytarze. Oprócz tego do prac Gigera nawiązuje sama
kopuła, komnata oraz pewien stworek. Najważniejsze kreatury filmu jednak znacząco
odbiegają od jego rozpoznawalnego stylu przypominając raczej morskie mięczaki. Giger
to nie tylko ksenomorf i Sill, ale też zdeformowane ciała, gwałt i perwersja - w tej kwestii
"Prometeusz" jest dosadniejszy od tetralogii. Prace Gigera dawno nie gościły na wielkim
ekranie, więc tym bardziej cieszy ich wykorzystanie na taką skalę.
Nawiązania do "Obcego" w "Prometeuszu" są widoczne na pierwszy rzut oka. Sęk w tym
że "Prometeusz" to nie typowy monster-movie, a ksenomorf nie jest jego gwiazdą (nawet
drugoplanową). Zawczasu warto dodać, że bohaterowie lądują na innej planetoidzie, a
sam finał nie łączy się z pierwszą częścią "Obcego". Zresztą nie wszystkie nawiązania
wychodzą "Prometeuszowi" na dobre.
"Prometeusz" mógł być filmem wszechczasów, arcydziełem SF do którego powracaliby
wszyscy twórcy i widzowie przez kolejne dziesięciolecia. To była szansa niepowtarzalna
(tematyka, doświadczona ekipa, budżet, Giger, kwasowa krew) i niestety została
zmarnowana. Gdy jednak spada się z naprawdę wysokiego konia, można się porządnie
potłuc i pozostać na dość przyzwoitym poziomie. Powstało arcydzieło pośród guilty
pleasures (dobre pytania, dobry klimat, a przy tym np. jeden z najbardziej slapstickowych
zgonów w finale), najlepsze SF roku (zarówno swymi zaletami, jak i wtórnością
tegorocznej konkurencji) i bodaj najlepszy pretekst do odwiedzenia IMAXa. Zakończenie
jakby z innego filmu - pozostawia furtkę dla drugiej części i minę pokroju "WTF?".
2-3/5 (nieźle, ale wobec oczekiwań to i tak dwu- lub trzyklasowy spadek.
===Przydatne zaplecze===
- mit o Prometeuszu
- "Lawrence z Arabii"
P.S.
Ponoć istnieje 15-30 minut scen usuniętych i alternatywnych. Chcę wierzyć że rozwijają
tematykę filmu i ograniczają ilość głupot filmu, ale szczerze w to wątpię. Póki ich nie
zobaczę - nie oceniam. Wersja kinowa arcydziełem na pewno nie jest i trzeba się z tym
liczyć.
Wszystkie usunięte sceny liczą ponad 34 minuty. Ile z nich trafi do wersji reżyserskiej - zobaczymy. Czy mają szansę zrobić z tego filmu perfekcyjne arcydzieło? Mają, bo poprawią nieco chaotyczną narrację i wnioskując po nazwach scen dodadzą bardzo dużo treści, przede wszystkim znacznie zmienią zakończenie filmu. Najlepsze SF roku? A jaki miałeś inny film SF godny uwagi w tym roku? Ile miałeś naprawdę dobrych filmów SF od początku XXI wieku? Ja prócz Prometeusza naliczyłem dwa - Moon i Dystrykt 9. Z tego grona Prometeusz jest niewątpliwie najlepszy. To najlepszy film SF od czasu pierwszego Aliena i trzeba się z tym liczyć.
A teraz piszesz o "nieco chaotycznej narracji" i dodawaniu dużej ilości treści.
Wcześniej był to film skończony i doskonały...
Tia...liczę się z tymże to taki "milowy" film jak i z twoimi obiektywnymi ,wyważonymi i pełnymi dystansu opiniami)
Właśnie z powodu konkurencji jestem przekonany, że "Prometeusz" zostanie filmem SF roku. Nie obejrzałem żadnego z nich (poza "Iron sky"), ale z opisów i zwiastunów wątpię, aby miały coś ciekawego do opowiedzenia. Ciekawe czy jak je obejrzę, pozostanę przy tym zdaniu.
Według mnie najlepszym SF - jeśli nie w ogóle, to przynajmniej tego wieku - jest "A.I. - Sztuczna inteligencja". Przez wzgląd na tematykę, wykonanie, ukazanie problemu zarówno jednostkowo, jak i ogólnie oraz ubraniu tego w formę baśni. "Moon" i "Dystrykt 9" to kolejne świetne produkcje tego wieku i IMO są lepsze od "Prometeusza". Trzy świetne filmy w ciągu ostatnich 12 lat to nie jest taki zły wynik, a do tego można też dodać inne przyzwoite produkcje np. "Raport mniejszości", "Vanilla sky", "Kod nieśmiertelności", "Incepcja", "Avatar", czy "Pandorum". Na pewno co miesiąc filmów na miarę "Moon" w kinach nie znajdziesz, ale lepsze produkcje też się zdarzają i z większą częstotliwością niż raz na 33 lata. :)
Incepcja, Avatar, Pandorum, wszystko fajne filmy, ale żaden z nich nie zapewniał takich emocji i takiego klimatu jak Prometeusz i historia jego załogi, która była prawdziwą magią kina.
Arcydzieło moim zdaniem zdecydowanie nie, a jak ten film może komuś sprawić przyjemność też nie mam pojęcia.
Ja nie mam pojęcia jak komuś może sprawić przyjemność oglądanie Zmierzchu, no ale nudno by było na świecie bez takich ludzi ;)
Mix kontrastów.
Janek, przejmując sterowanie statkiem z napędem jonowym stoi za konsoletą a'la keyboard bayer full. Topór strażacki w kapsule ratunkowej z końca XXI w. też daje radę.
Ale z drugiej strony zdjęcia zrywają beret z czachy, mimo kopii mocno zapasowej z arabskimi napisami.
Jest napięcie, jest zagadka dla ubogich, szczątkowy dialog. Zatem wszystko co niezbędne, zgodnie z przepisem na kasowy produkt.
Pozycja typu must see dla fanów serii, reszta w razie dżdżu.