Haters gonna hate.... ale śmiało można iść do kina. Film jest spójnym obrazem w
oldskoolowym stylu i ponurym klimacie. Młodszej widowni może się nie podobać. Jeśli
wyjdzie wersja na BR z wyciętymi scenami będzie klasa.
Znaczy nie ma opcji: Inny gust? Tylko każdy kto takowy, czyli inny, posiada jest gówniarzem/hejterem? Albo jednym i drugim?
Jestem starą osobą i na dodatek na oldskulu wychowaną, a uważam, że ten film to śliczny, bezsensowny obrazek. Jak Avatar, chociaż w tym ostatnim scenariusz trzymał się kupy. Pewnie dlatego, że był plagiatem znanej bajki.
Może jakby nie wywalili żadnych scen, to wszystko miałoby więcej sensu. Na razie nie ma specjalnie.
Spójnym? Niestety nie, jest dziurawy jak ser szwajcarski.
Scenarzyści tego filmu postawili sobie niesamowicie ambitne dwa cele - odpowiedź na pytanie o początek obcego oraz jeszcze trudniejsze o początek ludzkości. Szybko jednak zrozumieli, że nie dadzą radę i wyszła banalna historia, z masą prostych schematów, kopi pomysłów z pierwszej części, a co najgorsze pełna niedoróbek, braku logiki, a nawet prób wyjaśnienia motywacji pewnych zachowań bohaterów.
Jako fan serii o Obcym jestem bardzo rozczarowany tym filmem. Oczywiście, jeśli chodzi o stronę wizualną, to jest to apogeum formy, którą kino jest dziś wstanie wytworzyć i tego nikt i nic temu filmowi nie odbierze. Choć wpakowanie tej niesamowitej scenografii, masy gadżetów i efektów specjalnych w format 3D mija się kompletnie z celem. Oglądając Avatara byłem zachwycony 3D, bo tam miało to taką siłę, że człowiek aż chciał podnieść ręce i dotknąć np. niesamowitych roślin, które stały tuż przed twarzą. W Prometeuszu 3D jest tylko pójściem za modą, najprostszym środkiem do zarobienia kasy.
Wracając do treści. Po co w filmie kilkunastu bohaterów, skoro o większości nie wiemy kompletnie nic. Pojawiają się na moment, po to tylko, aby liczba trupów się zgadzała. Jacyś medycy, jacyś piloci, o których nie ma ani słowa, a którzy do tego wydają się kompletnie oderwania od rzeczywistości filmowej - są częścią epokowego odkrycia, ale kompletnie nie interesują się tym, co wokół się dzieje.
Dalej - gdzie jest choćby jedno słowo na tematy motywacji zachować androida. Działa na własną rękę, nie wiadomo do czego zmierza i sam nie kontynuuje swoich poprzednich planów. Np zaraża doktorka, ale ja się pytam, po jaką cholerę, skoro potem nie interesuje go kompletnie kwestia płodu w ciele pani doktor. I tu największe kuriozum - pani doktor ucieka ze stołu, robi sobie zabieg, usuwa z ciała obcego i .....? No właśnie, wszyscy mają to kompletnie w dupie. Nikt nie zainteresuje się nią, a tym bardziej obcym, który sobie siedzi w zamkniętym inkubatorze. Scena i wątek kompletnie oderwany i nieklejący się z resztą.
Pani dr niby podejrzewa Davida o zainfekowanie ukochanego, ale potem wraz z nim, jakby nigdy nic odlatuje z planety w nieznane.
Wszystko co scenariuszowo dobre w tym filmie opiera się jedynie na tym, że jest kopią pomysłów sprzed lat.
Problem jest właśnie, że ludzie chcieli uzyskać od filmu odpowiedzi na to czy tamto... a to nie o tym jest ten film . Dziur ten film wg. mnie nie ma, tylko akurat ludzie mylnie interpretują kontekst wydarzeń... i przez to motywacje bohaterów. To przecież nie była wyprawa naukowa tylko krucjata Waylanda i jego "pozbywalnych" najemników. Kampania reklamowa filmu stawiała go w zupełnie innym świetle i pewnie stąd ten dyzonans.