[SPOILERY] Jestem bardzo zawiedziona. Coś, co miało w założeniu przewyższać "Obcego", okazało się jego nieudolną kalką z fabułą pełną dziur i niedopowiedzeń, które zamiast wzmagać ciekawość, zwyczajnie irytowały. Film ratuje wspaniała warstwa wizualna, dobra Rapace i genialny Fassbender..
W tej chwili nie chce mi się pisać zwartej recenzji zdanie po zdaniu. Na gorąco wymienię więc najsłabsze, według mnie, punkty filmu.
- dłużyzny. Pierwsza połowa dłużyła mi się okropnie. Wydaje mi się, że Scott chciał zbudować na początku klimat jak z "Obcego", ale niestety - nikt nie będzie się emocjonował czymś, co mógł zobaczyć w kinie 33 lata temu. A potem wielokrotnie w telewizji, na VHS, DVD itd. Zapuszczająca się w zakamarki labiryntu ekipa, na którą gdzieś w ukryciu czyha wielkie niebezpieczeństwo ze strony obślizgłego stwora - to już było. To już nikogo nie zaskoczy, nie zbuduje takiego napięcia jak za pierwszym razem.
- irytujący bohaterowie. Ekipa naukowców wybudzona z trwającego 2 lata snu przybywa na obcą planetę, ma świadomość, że dokonuje czegoś przełomowego, a zachowuje się jak banda cynicznych gimnazjalistów, którzy przyjechali na wakacje do cioci Stasi. Nikt nie wie po co na tą planetę przybył, wszyscy są wyluzowani jakby przyszli właśnie do zwyczajnej pracy gdzieś w jakimś biurowcu, a nie w kosmosie, na obcej planecie, setki lat świetlnych od domu. Do tego dwaj z nich urządzają sceny niczym zbuntowane nastolatki i gubią się w korytarzach podziemia, które sami przed chwilą przemierzali i których plan ma już ekipa na statku. Kolejny (cholernie irytujący Logan Marshall-Green) naraża całą ekipę na niebezpieczeństwo idąc na wyprawę i słowem nie mówiąc o swojej chorobie. Podsumowując, prawdopodobieństwo psychologiczne w zachowaniach postaci jest zerowe.
- nieścisłości i niedopowiedzenia w fabule. Nasi bohaterowie wciąż coś badają, wciąż się czemuś dziwią, czegoś dotykają, coś obserwują, ale co z tego wynika? Nic, poza tym, że po raz kolejny widz ma wrażenie deja vu. Do tego ilość bliźniaczo do siebie podobnych scen, w których jedna z postaci mówi: "O Boże", "O Matko", "Chryste" itp. stanowi chyba rekord w historii kina. Współczuję aktorom i gratuluję Rapace, że udało jej się zagrać co najmniej pięć takich samych scen i się nie zbłaźnić.Ogółem przez cały film wisi w powietrzu atmosfera jakiejś wielkiej tajemnicy, tylko widzowi jakoś średnio zależy na jej zgłębieniu, a kolejne "szokujące" odkrycia w stylu beczułko-kokonów i kleistego śluzu odbierają wszelkie nadzieje na ciekawe poprowadzenie akcji.
- powtórka z "Obcego". Poza oczywistymi nawiązaniami jak statek, hibernacja, grupa ludzi poszukująca obcych form życia, główna bohaterka, postać obcego itd. najbardziej dołujące jest to, że sam sens fabuły "Prometeusza" i "Obcego" sprowadza się właściwie do tego samego. Jedyna różnica polega na tym, że tutaj wprowadzono dodatkowo tajemniczą cywilizację, która miała stworzyć człowieka. Jednak co z tego, skoro na końcu i tak wymiera ostatni przedstawiciel owej cywilizacji i znów zostajemy sam na sam ze starym dobrym obcym, który nawet wygląda identycznie jak w cyklu filmów z Ripley.
Plusów jest niestety znacznie mniej.
+ dobra warstwa wizualna, misterne, dopracowane w każdym calu efekty.
+ ciekawe kostiumy - z klasą, nieprzeładowane tanimi efekciarskimi detalami.
+ dobre aktorstwo. Poza wspomnianym Marshallem-Greenem wszyscy mi odpowiadali, a mistrzostwo pokazał Fassbender. Tą rolą ostatecznie mnie do siebie przekonał i udowodnił, że umie grać zróżnicowane postaci. Jego David był idealnie zimny i beznamiętny, a jednocześnie było w nim to coś co kazało myśleć, że pod tymi zwojami kabli kryje się coś więcej niż bezduszna maszyna. Dla postaci Fassbendera byłabym skora iść do kina na drugą część. Pozytywne wrażenie zrobiła też na mnie Rapace - na początku filmu wydawała się trochę niewyraźna, ale później gdy akcja przyspieszyła całkiem nieźle poradziła sobie z udźwignięciem ciężaru głównej roli.
Tyle moich spostrzeżeń. Nie przekreślam tego filmu całkowicie, ale kampania reklamowa i buńczuczne zapowiedzi twórców, że "Prometeusz" dorówna, a nawet prześcignie "Alien" z 1979 r. dawały nadzieję na coś o wiele lepszego, głównie pod kątem opowiadanej historii. Tymczasem dostaliśmy "Obcego" po liftingu i kilku zmianach, które nie miały jednak większego znaczenia dla ogólnej wymowy filmu. Czy to był skok na kasę? Nie wiem, chcę myśleć, że Scott po prostu ugiął się pod wieloletnimi namowami fanów i producentów do powrotu do kina sci-fic i po prostu mu nie wyszło. Pozostaje tylko pytanie - skoro nie miał oryginalnego pomysłu, skoro musiał do tego stopnia posiłkować się rozwiązaniami z "Obcego", to po zdecydował się na taki krok? Po co był ten film?