Tak sobie pomyślałem po tym filmie, że trochę go szkoda. Nie mówię, że jest zły, słaby, ma słabe efekty czy grę aktorską. Po prostu więcej spodziewałem się po filmie tworzonym tak długo i to jeszcze przez człowieka, który zmienił zupełnie kino grozy otwierając nową furtkę. Jak na mój gust jedynie jedna niejasność pojawia się w tym filmie i dość mocno razi, ale po kolei:
1. Życie na Ziemi dostaje swój początek od obcego/giganta (wolę to drugie określenie, bo się gdzieś wcześniej przewijało, a w komiksie giganci byli faktycznie wielcy).
2. Naukowcy układają swoje puzzle w całość.
3. Rusza wyprawa, której członkowie są tylko pretekstem, a właściwą załogą android David, Weyland i Vickers. Reszta może zginać, zdechnąć, cokolwiek. To android przez 2 lata był uczony jak znaleźć obcych i się porozumieć.
4. Naukowcy są niezorganizowani, nieprzygotowani, robią cyrk, umierają, nie ważne. David konsekwentnie wykonuje zadanie.
5. Weyland z kolegami udaje się na statek porozmawiać z obcym - i tu pojawia się dla mnie niejasność, bo oczywiste jest, że ten statek/placówka/planeta obcych to coś na zasadzie bazy militarnej, gdzie wytwarza się broń masowej zagłady, więc czemu do diabła ktokolwiek wpada na pomysł, że swoisty komandos, niszczyciel światów, którego możemy porównać z członkami Einsatzgruppen w Trzeciej Rzeszy będzie chciał rozmawiać ze stworzeniami, które stworzyli jego pobratymcy, na swoim terenie, w czasie swojej misji. Ten jeden szczegół kompletnie nie trzyma się kupy i rozwala mi końcówkę filmu, rozwala cały sens filmu, burzy scenariusz. Bo o ile naukowcy wysłani na misję byli swego rodzaju atrapami, Weyland i android mieli już określony cel i jasne oczekiwania. Po prostu szkoda mi pracy włożonej w ten film.
Napiszcie proszę jakie jest Wasze zdanie bo może po prostu coś mi umknęło...