Okej, ja też już po seansie. Naturalnie, jestem rozczarowany. Spoilery.
Oczywiście, film nie jest AŻ TAK kiepski, jak niektórzy próbowali sugerować (a niekiedy wręcz wmawiać), co nie znaczy, że jest dobry. Przede wszystkim, leży scenariusz (co za niespodzianka!), który próbuje sprzedawać umiarkowanie ciekawe idee w maksymalnie płytki i łopatologiczny sposób. Jasne, że bywały już filmy, które robiły to samo, będąc przy tym porządną rozrywką na poziomie. Tyle, że one miały coś takiego, jak ciekawi bohaterowie i angażującą historię. Film Scotta cierpi na deficyt obu tych aspektów. Miałem, nieładnie pisząc, kompletnie wy*ebane na to, co się działo na ekranie. Od początku aż do końca. Film o wyprawie w przestrzeń kosmiczną, której celem jest odnalezienie naszych stwórców, który kompletnie nie potrafi wciągnąć w opowiadaną historię? Nie sądziłem, że to możliwe, że przecież De Palma w swoim gównianym filmie z 2000 roku (od którego, na szczęście, Prometeusz jest od dwie klasy lepszy) pokazał, jak się nie powinno takich historii opowiadać. Niestety, podobnie jak wtedy Brian'owi, tak teraz Ridley'owi, zabrakło wyczucia. Wyrzucia, gdzie biegnie granica pomiędzy ambitnym kinem, a pseudoambitnym kiczem.
Chociaż muszę przyznać, że dopiero gdzieś od połowy film zaczął drastycznie obniżać poziom, serwując głupotę na głupocie i niezamierzenie zabawne sceny, na czele z... hmm, nie wiem, co było gorsze. Powrót postaci granej przez Seana Harrisa na statek? Pobudka Inżyniera? Śmierć Vickers? Ostatnia scena? Cholernie trudny wybór. Nie chce mi się tutaj wymieniać wszystkich dziur scenariuszowych i denerwujących mnie rzeczy podczas seansu - każdy, kto film obejrzy, nie powinien mieć problemu z ich dostrzeżeniem.
Całkowitym przeciwieństwem scenariusza jest za to strona techniczna, która stoi na najwyższym poziomie - CGI, scenografie, kostiumy (no dobra, te trochę odstawały od poziomu prezentowanego przez resztę), design wnętrza statku - to wszystko jest tip-top i nie mogę się do niczego przyczepić. Podobnie jak do zdjęć - Wolski, szczególnie w pierwszych 30 minutach, odwalił kawał dobrej roboty. Mnóstwo ujęć zapada w pamięć - te przedstawiające wnętrza statku Inżynierów podczas pierwszej wyprawy badawczej, potężna chmura kurzu wywołana burzą, podążająca za łazikami w czasie ucieczki na pokład Prometeusza, czy David wchodzący do komnaty z 'centrum dowodzenia' - tutaj przez chwilę poczułem odrobinę filmowej magii. I nie muszę dodawać, że wymienione sekwencje należą do najlepszych scen w filmie?
Poza tym, aktorzy w sumie też dali radę - bryluje, jak zawsze, Fassbender, który miał chyba najwięcej do zagrania, zaraz za nim plasuje się Elba, wcielający się chyba w jedyną postać w tym filmie, która wzbudza choć odrobinę sympatii. Reszta raczej nie miała wiele do zagrania - Rapace i Theron scenariusz nie pozwolił się w pełni wykazać, pozostałych ledwo zapamiętałem.
Podsumowując, 'Prometheus' to film przeciętny, przykład zmarnowanego potencjału, który, wykorzystany w mądrzejszy i co ważne, pozbawiony tylu debilizmów sposób, mógłby się okazać rewelacją. Bo warunki ku temu były. Szkoda, że do realizacji wybrano akurat tak nieudany (delikatnie mówiąc) scenariusz. Proponuję Scottowi, by w sequelu (o ile takowy powstanie) skorzystał z usług bardziej kompetentnych ludzi, którzy mogliby w jakiś sposób naprawić błędy panów Lindelofa i Spaithsa.
5/10
Ops, zapomniałem o czymś, odnośnie wątku przetrwania. Chyba właśnie dlatego najbardziej z całego filmu lubię scenę operacji Shaw, kiedy czas nagli, a ona musi walczyć o swoje życie. Jeden błąd może kosztować ją życie, a znikąd nie może oczekiwać pomocy. I chyba najbardziej w tym momencie (i w tym stroju) przypominała stara dobrą Ripley. To tak nawiasem do tego co mówiłem o motywie Przetrwania w serii o Obcym.
Dobry tekst. I jak tak wymieniałeś wszystkie zagadnienia, o których wspomina się w fabule Prometeusza, już chyba wiem, co najbardziej zaszkodziło tej produkcji: tego jest po prostu za dużo, a sam film skraca niektóre wątki w niedopuszczalny sposób. Dlatego bardzo mnie ciekawi, co zostało wywalone z wersji kinowej.
Tak jak nie udało się to przy Matrixie tak i przy Prometeuszu nie udało się wiarygodnie i po prostu fajnie opowiedzieć historii która "napędza" fabułę serii.
Ja w ogóle nie rozumiem po co kojarzenie Obcego z Prometeuszem.
Poszedłem na film z zupełnie wolnym umysłem pod tym względem. Trochę mi się kojarzyły niektóre sceny czy wątki, i oczywiście ów zbędny wtręt na koniec.
Przetrwanie i akcja tak, można o tym dyskutować.
Mnie jednak bardzo się podobało zawiązanie całej historii na micie o Prometeuszu. TU właśnie jest podstawowa płaszczyzna tego filmu.
W filmie też padają pytania o charakter rasy ludzkiej, o powody dla których bogowie-giganci chcą ludzkość zniszczyć, o naturę stworzenia, o naturę ludzką. Co wyrażała postać cyborga? Dlaczego zrobił doktorowi to co zrobił?(a czyn był świadomy). Co wyrażała postać Whirgleys'a ;P oraz jego córeczki? Jakie jest przesłanie postaci żeńskiej doktor albo murzyńskiego kapitana? Co jest wspólne dla gigantów i ludzi?
To właśnie rozbudziło moje oczekiwania. Po 1-krotnym obejrzeniu nie mam pewności ile pod tym względem zostało spieprzone a mam nieodparte wrażenie, że sporo. Te wątki i aspekty zarysowane jednak zostały i dla mnie są oczywiste. Mało kto je podnosi. Sądzę też, że nie dzieje się to z powodu ich oczywistości.
Nie wiem, może to znieczulający efekt nadmiaru wymienionych tu gdzieś Transformersów i innego chłamu?
Jest dziś generalnie wielka presja na akcję, efekty i techniczną logikę filmu a niemal zanika oczekiwanie czegoś głębszego. Nie jest to zarzut pod czyimś konkretnie adresem a próba zauważenia tendencji.
Nawet uświadomiłem sobie, że mister trillion dollar mission i jego korporacja... No właśnie, nie każdy to dostrzega. Gdyby każdy dostrzegł ich motywy w naszym realnym świecie, to nasz rewolucja zmiotłaby tego raka z powierzchni ziemi.
Dlaczego np. tego nie widzicie?
Wierzę, że choćby to jest jednym z istotniejszych a nieśmiałym przesłaniem tego filmu. Jak myślicie, na jaki przekaz można sobie pozwolić w filmie za setki milionów? Jak myślicie, o czym jest The Limits of Control Jarmush'a i dlaczego akurat on mógł sobie pozwolić na tak wiele a dlaczego pozwolił sobie w gruncie rzeczy na tak tak niewiele?
Śmiem twierdzić, że w swej masie artyści to prostytutki - nie wnikam, czy istnieje reguła odwrotnej czy wprost proporcjonalności wielkości talentu do skali k*restwa. Jednego jestem pewien - że nie należy oczekiwać rzeczy oczywiście niemożliwych.
Rzeczywiście, fabuła ma liczne niedostatki, które pozostawiają wielki niesmak po seansie i nie zachęcają do wniknięcia w głębię przekazu tego filmu, drugie dno, z którego ponoć Prometeusz miał słynąć . Irytuje natłok agresywnych żyjątek mniejszych lub większych. Zdaje się, że film jest jednocześnie genezą Aliena jako gatunku. O ile dobrze rozumiem, film sugeruje, że zarówno Inżynierowie, jak i ludzie wzięli udział w jego powstaniu. Bo:
1) Ośmiornica, którą "urodziła" Shaw, zaatakowała Inzyniera-Olbrzyma,
2) Z ciała Inżyniera wykluwa się Obcy, o dziwo, w całkiem dorosłej postaci, a nie jako "chest burster" znany z serii Alien. Z tego wynika, że jest to matka, która zapoczątkowała gatunek. Czy Wy też tak to zrozumieliście?
Tyle, że to chyba nie może być geneza gatunku Aliena, a przynajmniej nie takiego jakiego znamy z Sagi.
Dlaczego? Tutaj pojawia się motyw, o którym większość najwyraźniej zapomina, bo gdzie nie patrzę, wszyscy piszą, że to były narodziny pierwszego Xenomorpha.
Chodzi mi o scenę, kiedy bohaterowie docierają do miejsca z wielką głową i wazonami. Nad tym miejscem na suficie były freski przedstawiające Space Jockeya z rozwaloną klatką piersiową oraz nieco dalej właśnie Aliena. Najwyraźniej część SJ jakoś ich wyznawała... Więc oni musieli już być, chyba, że dojdą jakieś podróże w czasie...
Alien widoczny na freskach jest nawet w zwiastunie:
http://youtu.be/N0WUpsErUBA
Patrzcie czas 1:22 min
Nie zdziwiłabym się, gdyby była to po prostu nieścisłość filmu. Wszak ten scenariusz jet nielogiczny również w kilku innych miejscach.
Wątpię, żeby dziura fabularna w tym miejscu była aż tak wielka, skoro oni dokładnie pokazali pomieszczenie z głową sugerując coś widzowi, żeby nagle o tym zapomnieć i przedstawić narodziny Xenomorfa.
Takie dyskusje ponoć świadczą o sukcesie filmu, ja jednak wcale nie doceniam jego mrocznej tajemniczości. Mam wrażenie, że wszelkie wyjaśnienia, jakich wymaga teraz ta fabuła, wynikają z nielogiczności i przypadkowości tejżej, a nie zostały sprowokowane celowym działaniem autorów scenariusza. Oby następne części dowiodły, że się myliłam, ale coś mi się wydaje, że pogmatwają ten misz-masz jeszcze bardziej.
czego spodziewać się po holiłudzkiej superprodukcji dla szarej masy? błagam, nie szukajcie w tym filmie na siłę czegoś, czego na pewno w nim nie ma. jeśli ktoś szuka czegoś ambitnego, to wysyłam na seanse filmów niszowych. miały być efekty, miały być stwory, ewolucja, geneza- wszystko było, chyba wystarczy. poziom filmu zależy od poziomu odbiorcy, niestety. Scott nie mógł się zbytnio wysilić na tym polu, bo i, nie oszukujmy się, w kinach rzadko trafiają się inteligentni koneserzy filmów, zazwyczaj każdy nastawiony jest na odbiór nieskłaniający do głeębszych przemyśleń (czyt. wszystko podane na tacy).
"czego spodziewać się po holiłudzkiej superprodukcji dla szarej masy?"
Ale przecież wszystko wskazywało na to, że to NIE będzie typowa superprodukcja - Scott wielokrotnie powtarzał, że kręci ambitne s-f, poczytaj sobie wywiady z nim. A od reżysera, który praktycznie jest jednym z ojców gatunku, wymaga się jednak trochę więcej, niż od innych, prawda?
chyba niestety dałeś się nabrać. oto sukces marketingowców - wyciągną każdy argument, by do kin ściągnąć jak największą liczbę ludzi. tak jak ktoś wyżej wspomniał - w multipleksach są filmy z efektami, nie z głębszym przesłaniem, więc nie oczekujmy naiwnie cudów.
druga sprawa, że od reżysera możemy oczekiwać, ale ostateczne słowo powie ten, kto wykłada największe pieniądze, nieprawdaż? każdy chce zarobić. a najliczniejsza publika to jednak nie ta, która szuka w filmach życiowych wartości.
i mikołaj też nie istnieje! ; )
Aha, czyli film z multipleksiarni nie może być z przesłaniem? A jak już jest ambitny, to już w ogóle, do kin studyjnych z nim? :) Wierz mi, że kinem interesuje się od wieeeelu lat i tanie zagrywki marketingowe już na mnie nie działają. Śledziłem powstawanie tego filmu na długi czas przed tym, nim zaczęła się kampania marketingowa i w ten czas wszystko przemawiało za tym, że ten film będzie się wybijał na tle dzisiejszych blockbusterów - i widać, że Scott chciał zrobić taki film, tyle że źle wybrał scenariusz a i producenci też mu raczej nie pomagali.
uważam, że lepiej nastawiać się na kino średnie i zostać mile zaskoczonym, niż być przygotowanym na seans, który swoim poziomem zbliży się do kultowego Obcego- i niemile się rozczarować.
Ale ja nie liczyłem na film, który będzie zbliżony poziomem do Obcego - po recenzjach zza Oceanu wiedziałem, że film nie spełnił oczekiwań. Na seans szedłem nastawiony po prostu na dobry film s-f.
Rzeczywiście, fabuła ma liczne niedostatki, które pozostawiają wielki niesmak po seansie i nie zachęcają do wniknięcia w głębię przekazu tego filmu, drugie dno, z którego ponoć Prometeusz miał słynąć . Irytuje natłok agresywnych żyjątek mniejszych lub większych. Zdaje się, że film jest jednocześnie genezą Aliena jako gatunku. O ile dobrze rozumiem, film sugeruje, że zarówno Inżynierowie, jak i ludzie wzięli udział w jego powstaniu. Bo:
1) Ośmiornica, którą "urodziła" Shaw, zaatakowała Inzyniera-Olbrzyma,
2) Z ciała Inżyniera wykluwa się Obcy, o dziwo, w całkiem dorosłej postaci, a nie jako "chest burster" znany z serii Alien. Z tego wynika, że jest to matka, która zapoczątkowała gatunek. Czy Wy też tak to zrozumieliście?