Ostrzegam fanów serii "Obcy" - to prędzej "wariacja na temat", nie "Obcy - początek". Film
dziwny, przegadany... aspirujący do miana kina ambitnego, sztuki wysokiej przemycanej
jakby na marginesie wysokobudżetowej, komercyjnej produkcji... ale czy jest tak w
rzeczywistości, hm? Ogólnie Scott przedobrzył. Miało być ambitnie, a jednocześnie
atrakcyjnie dla (z reguły) niezbyt wymagającego widza kina SF. W rezultacie: ani straszno,
ani mroczno, ani ekscytująco, ani mądrze... Wiele postaci zupełnie zbędnych fabule;
często płytkie, skrótowe dialogi (że niby "mniej znaczy więcej"), wiele akcji
zbanalizowanych do poziomu horrorów klasy "B" (panna po cesarce, śmigająca po
planie niczym olimpijczyk i kuzyn "Cosia" Johna Carpentera...masakra!) i oczywiście
wtrącony irytujący (przynajmniej mnie) topos amerykańskiego heroizmu (tu w wykonaniu
kapitana Janka, który jest Murzynem :P)... a do tego wszystkiego plastyka daleko
odbiegająca od złowieszczej, mrocznej, biomechanicznej twórczości H.R. Gigera (a to
chyba największy zarzut względem tego "dzieła"). Zabrakło spójności i konsekwencji,
tego co stało się najsilniejszą stroną "8. pasażera Nostromo"... tej klaustrofobicznej,
minimalistycznej, misternie budowanej atmosfery grozy... :(
Ech, spodziewałam się arcydzieła. Wyszło jak zwykle.
P.S. Jest co prawda jedno światełko w tunelu - to film absolutnie jednego aktora:
Michaela Fassbendera (czarne charaktery zawsze były moją słabością, ale czy w tym
wypadku o charakterze może być mowa?).
Zresztą oceńcie sami...
Jedno jest pewne "lektura obowiązkowa" dla każdego kinomaniaka! :)