W pierwszych minutach film zapowiadał się w sumie ciekawie, aczkolwiek jest aż nadto przewidywalny. Fabuła nie stara się nawet ukryć niektórych wątków, by ujawnić je później. Odpowiedź na pytanie jak powstali ludzie jest na samym początku.
Jakiś kosmita zabił się na Ziemi i przez przypadek jego DNA przetrwało.
Efekty specjalne stoją na przyzwoitym poziomie tzn. nie ma przesadnych eksplozji czy flar świetlnych.
Trochę dziwi fakt, że skoro posiadają zaawansowane statki międzygalaktyczne, to czemu przemieszczają się quadami, a nie jakimiś nisko-powietrznymi pojazdami.
Może pieniędzy im zabrakło?
Drażniącą rzeczą jest gra aktorów, a właściwie role postaci. Nie sposób odnieść wrażenie, iż załoga jest grupą półgłówków, której jedynym inteligentnym członkiem jest android. W sumie ten ostatni był aż nadto inteligentny/sprytny/przebiegły. Jego odpowiedzi w stylu "Ops, I did it again" kiedy inni krzyczeli, by nic nie dotykał, były wręcz komiczne. I czemu nikt nie monitorował jego kamer (był w skafandrze) kiedy przemycał obce przedmioty na statek.
Cóż, witaj w świecie amerykańskiego filmu.
W tym momencie ostry spojler.
***
Zacznę od początku.
Grupa naukowców odkrywająca malowidło w jaskini. OK. Trochę dziwiło starodawne wyposażenie jak na rok 2089, ale dobra mieli co mieli.
Następna scena to statek kosmiczny z paskudnym androidem grzebiącym ludziom w myślach. Cóż nudziło mu się, ale wciąż jest paskudny.
Po czym następuje lądowania na planecie. eksperci przechwalają się swoją wiedzą na temat składu powietrza, czyli wszystko ok.
Odnajdują "ruiny" i wchodzą do środka. Wszystko w porządku.
W porządku przestaje być, gdy dwóch członków załogi gubi się wewnątrz ruin.
Kapitan statku kompletnie ignoruje ślady życia jakie wykryła sonda.
Na serio? Jaka ekipa badawcza ignoruje coś takiego? Nie lepiej od razu uznać, że nic tam nie ma i nie lecieć? Widać kapitan znał się tylko na lataniu, czyli w sumie jest pilotem.
Odnośnie dwóch zaginionych. Jak widzisz dziwnie ruszającą się istotę nie mówisz "ale słodka" by później dać się zabić, tylko oddalasz się i czekasz co zrobi. Albo najlepiej zabij i uciekaj z próbką. No ale cóż, dali się zabić. Co na to załoga? Nic. Mają kamery i kontakt radiowy, a schodzą do ruin szukać kumpli, jakby ci zgubili kombinezony.
Nawet nie kwestionowali, że coś mogło im się stać.
Oglądając film miałem wrażenie, że załoga składa się z samych półgłówków i jedyną osobą rozważną jest Vickers. Po tym jak znaleźli martwych kompanów, a Holloway się rozchorował jako jedyna powiedziała "nie" odnośnie wpuszczania go na statek. Kto wpuszcza osobę zarażoną nieznaną chorobą na statek? Brawo Vickers.
Wracając do idiotyzmów. Kapitan odkrywa kamerę Fifielda pod statkiem, i co?
"Idźcie sprawdzić!"
Żadnego "Jak się tam dostała kamera?", ani jakichkolwiek środków ostrożności.
Wychodzą na zewnątrz i widzą ciało "o fajnie Fiefield wrócił". Ciało podnosi się "Cześć Fifield" i zaczyna się jatka.
Widzisz martwe ciało, którego nie było przedtem - niszczysz je od razu. Nie czekasz aż zamieni się w zombie i cię zje!
Motyw z ciążą był również dziwny. Pomijam tu kwestie cesarki.
Dwóch członków załogi przychodzi za-hibernować doktor Shaw. Nawet nie pytają innych czemu mają to zrobić. Po prostu mają zamrozić to robią. Totalny brak rozumu. A kiedy się pozbyła stwora, nikt ją już nie gonił, nie pytał, nic. Jakby nic się nie stało.
Kolejna rzecz: od-hibernowanie Weylanda. Nikt nie pytał/kwestionował/dziwił się z faktu, że człowiek którego przedstawiono jako martwego jest teraz na statku i ma się jakoś dobrze. Dlaczego? Gdy pojawia się nowa osoba nasuwa się pytanie "co on tu robi?".
Widać dla członków załogi zadawanie pytań, przerastało ich możliwości umysłowe.
No i końcówka. Statek w kształcie okręgu spada na ziemię i zaczyna się tyczyć. Co robią dwie ocalałe kobiety? Biegną do przodu. Dlaczego nie w lego czy prawo?
Jedynie przez przypadek Shaw przewraca się, po czym postanawia przeturlać się w bok.
Drodzy Amerykanie. następnym razem jak postanowicie wysłać ekipę naukową w kosmos, sprawdźcie czy nie zawiera półgłówków.
I to by było na tyle. Ocena 5/10.