to prawie-gniot. Ale warto go obejrzeć dla dwóch ról: robota Davida, którego genialnie zagrał Fassbender. I myślę, że to głównie zasługa aktora, a nie reżysera bo Fassbender wycisnął tę rolę do dna pięknie łącząc chłód i elegancką precyzję cyborga z tęsknotą za człowieczeństwem, wzruszającą próbę imitowania ludzkich zachowań wzorowanych głównie na bohaterach czarno-białych filmów z lat 30-tych. Widać, że Fassbender włożył w tę rolę maximum aktorskich umiejętności i inteligencji, których "Prometeusz" chyba nie był wart.
I warto dla roli Charlize Theron, która świetnie zagrała silną, zimną bijacz i oczywiście musiała na końcu zginąć straszną śmiercią "bo to zła kobieta była". No, błagam!
Poza tym jestem na ten film obrażona bo świetny brytyjski aktor Sean Harris dostał jakąś kiepską, małą rólkę przebierańca-kretyna. No, co on miał z tym zrobić - ja się pytam???!!!
Dla mnie w tym filmie mogłaby zagrać tylko ta trójka. Reszty nie pamiętam:)