Film ogólnie średni, aczkolwiek niektóre kreacje aktorskie mistrzowskie - przede wszystkim Jerzy Trela, Krzysztof Majchrzak, Bogusław Linda, ale też i inni, grający "w tle". Niestety w porównaniu z wersją z 1951 r., polska jest bardzo kiepska, szczególnie biorąc pod uwagę aktorstwo - jakby nie było - głównych postaci(Ligia, Winicjusz, Ursus).
Podzielam Twoją opinię. Obraz jako taki, niestety, wypada średnio. Siłą filmu z pewnością są znakomici w swoich rolach aktorzy. Do wymienionych wyżej dodałabym jeszcze z nazwiska na pewno Michała Bajora. Powtórzę za recenzją ze strony głównej: aktorstwo to wielki atut tego filmu. Trudno jednak nazwać "superprodukcją" film stosunkowo kiepski pod względem efektów specjalnych. Chwilami przychodzą na myśl produkcje sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy to technika nie pozwalała na dobre "wtopienie" efektów w całość i zastosowanie tików, nanoszenia obrazów, elementy charakteryzacji widać jak na dłoni. W wielu przypadkach jednak - choćby z racji na świadomość ówczesnych możliwości - nadaje to starym filmom specyficznego klimaciku. Nie razi, tak jak tu. Przykładem są chociażby sceny związane z zabijaniem chrześcijan. Rozszarpywanie przez lwy? Wcale nie oczekuję hektolitrów krwi czy masy wnętrzności. Oczekuję, że zobaczę właśnie mniej niż widzę - czyli dobrego zamaskowania wklejek, sztucznych ran, przecież to podstawy charakteryzacji. Podpalanie ukrzyżowanych? Nie chcę, by ktoś palił się naprawdę. Chcę natomiast nie kpić, że komuś "ognisko rozpalono, by się ogrzał", bo tak nieudolnie nałożono zdjęcia. Zwłaszcza przy takiej produkcji nie są to chyba oczekiwania wygórowane.
Niestety, nie dziwią mnie mieszane uczucia jakie budzi ten film. Rozbudzono spore apetyty i nadzieje, nie spełniając ich. Stworzono ogromny potencjał, który po części najzwyczajniej w świecie zmarnowano. Żadna z ekranizacji książki, które widziałam nie jest wolna od pewnych sporych "ale...". Szkoda, że i ta wpisała się w tę "nową świecką tradycję".
Coz, wielka szkoda ze mistrz Kawalerowicz nie nakrecil "Quo vadis" w latach 1960-tych albo 1970-tych - mozna zalozyc z duza doza prawdopodobienstwa ze wowczas wyszloby jesli nie Arcydzielo to co najmniej Dzielo. Styl filmowy (ogolnie) z tamtych czasow, sposob gry aktorskiej i sami aktorzy z tamtych czasow itd. itp. ... eeehhhh... mozna tylko sobie powzdychac. Rok 2001 to w Polsce absolutnie nie czas na branie sie za ekranizacje takiego typu literatury, niestety. Poza paroma bardzo dobrymi kreacjami aktorskimi (zgoda z przytoczonymi wyzej.... tylko ten Linda - po kilku jego wczesniejszych rolach w polskim kinie akcji az wrecz czekam ze za chwile miachnie jakas k... albo ch..., ale to moje prywatne odczucie, Linda wciaz dobrym aktorem jezd) nie ma tu nic wartego wiekszej uwagi. Obsada dwoch glownych rol - zenada (to sa ludzie do robienia w serialach familijnych albo kiepskich polskich kryminalach z obecnych czasow a nie aktorzy do ekranizacji literatury pieknej). Ursus - tez nie najlepszy (na marginesie: gdyby krecic "Qv" dzisiaj Ursusem powinien byc Pudzian - bez zartow - i zapewne wypadlby dobrze bo to wszechstronny facet). Zatem czy to oznaka ze mistrz Kawalerowicz wyczerpal sily tworcze i stac go bylo tylko na tyle ? Czy przeciwnie - wlasnie jako mistrz wyciagnal ile sie dalo w roku 2001, i dzieki temu wyszedl film przecietny a nie totalna kaszna ? A ze dalo sie tak niewiele - to pokazuje stan polskiej kinematografii na przelomie XX i XXI wieku. A dzisiaj jest chyba jeszcze gorzej. ... Takie tam refleksje na poczatku roku i nowego 10-lecia.