Dżisas, co za gniot. To ma być "na faktach"? Czarny John Wayne (sorry za porównanie John), szlachetny przybysz znikąd, obrońca uciśnionych i zagrożonych, rozstrzeliwuje swoim wiernym koltem gromady krwiożerczych Indian (w tej wersji białych rasistów). Jeśli Afroamerykanów nie stać na nic innego, jak taki sposób filmowania swojej bolesnej historii, to nic dziwnego, że większość nadal żyje w gettach.
Ocenię jednak to coś bardzo wysoko: dwie dodatkowe gwiazdki. Jedna dla Jona Voighta - nawet w takiej produkcji potrafi zabłysnąć. A drugą za scenkę "chodźmy chłopaki, tu nie ma żadnych czarnuchów".