Z pewnością należą się brawa za próbę adaptacji sztuki, która już na pierwszy rzut oka wydaje się być lekko mówiąc - nie do końca wdzięcznym - utworem do przełożenia na język filmowy. Jak wiadomo, nie jest niczym nowym, sam motyw, tudzież zabieg dramatyczny, polegający na przejściu od kurtuazji, zachowywania pozorów grzeczności do wybuchu niepohamowanego gniewu i związanych z nim wulgarnych pojazdów między osobami dramatu;) NO, ale istotą tego filmu są oczywiście relacje między postaciami, więc teoretycznie dobra obsada powinna uczynić z tego filmu dzieło zrywające papę z dachu. Czy jest tak w istocie? E, e... Niestety nie. Trudno powiedzieć czemu tak jest, bo wszystkie kreacje w filmie raczej przekonują, a pan Waltz wręcz ciągnie cały film na swych barkach. I chyba właśnie w tym rzecz... Gdyby zabrakło naszego pociesznego niemiaszka, to obawiam się, że dopiero byłaby stypa. Dialogi są raczej śmieszne, ale nie oczekujcie, że będziecie zapowietrzać się ze śmiechu - to nie tego typu film - generalnie wszystko w tym obrazie jest raczej wporzo, ale jednak nie przekonuje do końca i z tego powodu klasykiem ten film się nie stanie, a czeka go raczej zapomnienie z łatką ciekawostki, swego rodzaju reżyserskiej igraszki, do której będą wracać jedynie najwierniejsi fani Romana. O czym jest ten film? Gdy już zostaje zerwany woal zakłamania i na ekranie ma miejsce nieokrzesana kotłowanina, zawieranie/zrywanie kolejnych sojuszy między postaciami, dochodzimy do wniosku, że w pewnym momencie każdy z nas potrafi odbierać rzeczywistość jedynie z perspektywy egoistycznego sku***ela. I o tym jest ten film. Nie no, jeszcze o tym jak trudno jest wybaczać, ale tak naprawdę, a nie dla ściemy, ewidentnie nie potrafimy tego robić, a w dodatku wolimy kogoś zgnoić niż przez chwile wczuć się w sytuacje osoby z którą toczymy spór. Może niezbyt odkrywcze, ale myślę, że warto o tym przypominać. Aby żyło się lepiej :)))