Na "Sępie" przez cały czas trwania filmu miałam bliżej niesprecyzowane poczucie hm... żenady? wstydu? że ktoś tak bardzo chciał wprowadzić do polskiej kinematografii nową jakość, ale zamiast nowatorskiej fabuły otrzymaliśmy parodię. Co najboleśniejsze - niezamierzoną.
Jest multum takich scen w filmie, które docelowo miały być bardzo poważne, a wyszły po prostu śmiesznie. Przykład to choćby scena z małym Sępem, w której patos wzniosłych słów nie wytrzymuje zderzenia z wtórnością konwencji typu "mały chłopczyk jest zły na cały świat, a rodzice go pocieszają". To ten rodzaj zabiegu fabularnego, który pojawił się już w setkach filmów i seriali, i który nie może już nikogo zaskoczyć.
Korin w ogóle wykorzystuje w swoim filmie od cholery zgranych klisz, które w zachodnich produkcjach są obecne od dekad. Ich użycie teraz, na obecnym etapie rozwoju kinematografii, MUSI dać efekt parodii. Po prostu niektóre motywy są już tak przetrawione przez popkulturę, tak wtórne, że widz nie jest w stanie ich już traktować serio. To się tyczy na przykład openingu z całkiem niezłą muzyką w tle, który jednak całościowo zakrawa o kicz. To zwolnione tempo, te worki z cementem, zacięta mina Żebrowskiego - wszystko do bólu przerysowane i w rezultacie śmieszne. Taka scena mogłaby robić wrażenie, ale nie 35 lat po premierze "Rocky'ego".
Uczynienie z głównego bohatera nieco ekscentrycznego, ale piekielnie inteligentnego outsidera z zamiłowaniem do nauk ścisłych i muzyki poważnej też jest bezlitosną kalką z zachodnich pomysłów. Trzeba oczywiście doceniać umiejętność czerpania z dobrych wzorców, ale akurat te, które wykorzystał Korin są już mocno wyeksploatowane i wtórne. W sytuacji kiedy pół Polski widziało "Dr House'a" i "Zagubionych", patent z kredową tablicą naprawdę wydaje się żałosny. Tym bardziej, jeśli jego wykorzystanie nie znajduje żadnego uzasadnienia w scenariuszu, a ma odgrywać tylko rolę ozdobnika.
Jednak prawdziwy armagedon to dialogi. Do bólu pretensjonalne, aspirujące do bycia inteligentnymi, ale kompletnie pod tym kątem nietrafione, nienaturalnie i usztywniające grę aktorów. Przy tak drewnianych tekstach nawet Fronczewski wysiada, choć widać było, że robił co mógł. Gry Żebrowskiego nawet nie skomentuję. Facet tylko potwierdził, że jest sztywny jak kołek, sorry - jak wielka, zwalista pseudoaktorska kłoda. Po takiej "kreacji" powinien zająć się już tylko dyrektorowaniem w swoim teatrzyku, bo na pewno nie graniem w filmach.
Jeden wszakże aspekt filmu broni się całkiem nieźle - jest to pomysł. Pomysł odważny, oryginalny, z ogromnym potencjałem, niestety całkowicie zmarnowany przez braki na poziomie technicznym i scenariuszowym. Korin zrobiłby lepiej gdyby sprzedał go jakiejś zachodniej wytwórni, bo jestem pewna, że Amerykanie byliby taką fabułą zainteresowani. Niestety za bardzo zaufał swoim możliwościom i mamy to co mamy - film prawie ocierający się o granicę kiczu, który ledwo, ledwo się wybrania. Ale jeszcze jedna scena parkuro-joggingu a la Rocky w wykonaniu Żebrowskiego i mielibyśmy katastrofę.