Niesamowita rola Sean'a Penn'a. Przemyslana fabula, przy ktorej ciezko
pozostac obojetnym. Bardzo gleboki, poruszajacy dramat. Polecam.
Zgadzam się, bardzo mi się podobał. Rola Seana Penna genialna. Przypominała mi Edwarda Nortona w "Rozgrywce". Obaj zagrali rewelacyjnie. Ale zaskoczyła mnie też pozytywnie rola Michelle Pfeiffer.
Dla mnie wyszło dobrze i tak jak powinno być. Penn, Pfeiffer, Fanning genialni (chyba przekonałem się do Dakoty, bo w "Sekretnym życiu pszczół" strasznie mnie irytowała i drażniła).
Nie bede pisal jaki to film był poruszający, niezwykly itp. bo wydaje mi się że nie ma sensu - tyle razy to już na tym forum było pisane wiec nie ma potrzeby chyba przepisywać poraz kolejny tego samego. Powiem tylko tyle że podpisuje się pod tymi opiniami ;)
Wyjaśnisz mi tylko dlaczego wedlug Ciebie film byl jednowymiarowy, bo jakos nie wiem o co chodzi, a jest to interesujące ;) Jeśli możesz rozwiń myśl.
Sądzę, że zrozumiesz o co mi chodzi jeśli zerkniesz w temat, który dodałam na forum.
Sory, nie zwrócilem uwagi na tamten post, tylko od razu przeczytałem ten i uznałem, że to co piszesz to taki czcze gadanie (a na tym portalu dużo takich nieuzasadnionych komentarzy).
Może i film miejscami trochę naciągany, ale szczerze Ci powiem, że nie przeszkadzało mi to podczas seansu.
Dla rozjaśnienia sytuacji - ja filmy, które mi się nie podobają dzielę na takie, które mogę zrozumieć, ze przypadły innym do gustu i na takie, które uważam za totalne nieporozumienia i zawsze jestem w szoku, kiedy ktoś stwierdza, że jednak mu się film podobał. "I Am Sam" należy do tej pierwszej kategorii bo owszem, rozumiem, że komuś ten słodki optymizm i oderwanie od rzeczywistości mogły przypaść do gustu i ok, nic mi do tego, ale absolutnie nie rozumiem, jak tę bajeczkę można nazwać głęboką i wielowymiarową?