Niby tematem filmu jest nieszczęśliwa dziewczynka, która zabiła własna matkę i jest wychowywana przez agresywnego ojca. Ale tak naprawdę to ten film jest o zawsze uciśnionych murzynach (ciekawe czy autorka książki też jest czarna?).
I to jest prawdziwa oś opowieści. Trochę szkoda, bo tak naprawdę historia segregacji rasowej w USA nijak się ma do historii Lily. I choć wypełnia 70% fabuły filmu to jest zbędny. Lepiej byłoby gdyby się w całości skupiono na Lily. Oczywiście film nietrzymie się logiki i sensu.
Dobre aktorstwo Dakoty Fanning (ale i tak wyraźnie słabsze niż gdy była młodsza) nic tu nie daje. Reszta aktorów grała raczej drętwo.
Ciekawe. Niedawno przeczytałam książkę i właśnie obejrzałam film. I wydaje mi się, że to segregacja jest tłem, emocje i relacje międzyludzkie są tematem a życie Lily osią wokół której napisano tę książkę. (Autorka książki jest absolutnie biała)
Co też bardzo nie podoba mi się w filmie to akurat m.in. aktorstwo Dakoty (zero charakteru w przeciwieństwie do postaci z książki). Ale możliwe, że to po prostu wina reżysera, lub scenariusza bo do połowy filmu co najmniej 5 razy miałam ochotę go wyłączyć. Szkoda, ale sztuka filmowa jest sztuką trudną.