Shin Godzilla dla przeciętnego widza poza Japonią jest mało przystępna. Tematy w niej poruszane dotyczą przede wszystkim bezpośrednio społeczeństwa japońskiego oraz polityki prowadzonej w tamtym regionie z uwzględnieniem pewnych niuansów, które w zasadzie są widoczne jedynie dla ludzi znających tamtejsze realia. Oczywiście BARDZO ważnym faktem jest, iż to pierwszy reboot filmu z 1954 roku, od studia Toho. I tu można zadać sobie pytanie, co bardziej do nas (Polaków) dociera, film naznaczony dramatem II wojny światowej oraz w jej konsekwencji wiszącym nad światem atomowym widmem zagłady czy współczesny obraz polityki wewnętrznej, społecznej, gospodarczej kraju kwitnącej wiśni, który boryka się z problemami wynikającymi z zaniedbań oraz paradoksalnie sukcesów z przeszłości...
Nie jest to łatwe, ale w tym przypadku ciągle zaskakująco mocno oddziałuje na mnie ten pierwszy, oryginalny, ale jakże prosty w odbiorze i przekazie motyw potwora zrodzonego poprzez użycie broni nuklearnej oraz strach przed końcem znanej nam cywilizacji (osobiście przyznam, że wielokrotnie powtarzały się u mnie koszmary z grzybem atomowym w tle, ahh... za dużo Godzilli, Terminatorów i innych postapo XD)
Natomiast Shin Godzilla to po prostu kolejna japońska produkcja kaiju movie, (choć co ważne podkreślenia, restartująca oryginał z 1954 r.) umieszczona w dzisiejszych czasach, ale czy na pewno dobrze nam znanych? Wyjaśnić muszę, że nie jestem znawcą Japonii i nawet niedawne tragiczne wydarzenia z Fukushimy są mi bardziej odległym tematem niż zrzucenie bomb na Hiroshime i Nagasaki i nie jestem w tym raczej odosobniony.
Zaś sam film to interesujące nowe spojrzenie na temat króla potworów, który wydaje się, że jest jeszcze bardziej połączony z ludźmi niż wcześniej (jego ewoluowanie do coraz doskonalszej, finalnej formy, która jest odzwierciedleniem dominującego gatunku na Ziemi - homo sapien sapiens). Tym mocniej pokazuje to niczym odbicie w krzywym zwierciadle naszej negatywnej strony egzystencji, chciwości i niepohamowanego brnięcia przed siebie, depcząc wszystko i wszystkich po drodze. Tylko i aż dla zachowania najwyższego miejsca na szczycie drabiny ewolucji. A wszystko to zaserwowane w gęstym sosie gier politycznych oraz dosyć wymuszonego sposobu robienia z siebie ofiary podczas tych jakże katastroficznych wydarzeń. Tak, bowiem podobnie jak po testach "Castle Bravo" tak i tu, tymi prawdziwymi imperialistami nie liczącymi się ze słabszymi od siebie są Amerykanie, pragnący "znukować" siedlisko zła, a wraz z nim całe Tokio. A inne potężniejsze państwa od Japonii, choć blisko położone jak Chiny czy Rosja nie są nawet brane pod uwagę w utworzeniu potencjalnego sojuszu, nawet w obliczu końca świata. Cóż, ostatecznie udaje się pokonać Gojirę wyspiarzom samodzielnie z niewielką pomocą europejskich przyjaciół, którzy są znacznie oddaleni geopolitycznie, a więc można im zaufać ;-)
Tylko czym jest Godzilla? W filmie Hondy zmutowany Godzillazaur przybył ze wschodu, sprowokowany do agresji poprzez amerykańskie testy nuklearne. W pewnym momencie zaczął siać spustoszenie i zagładę na japońskich wyspach. Ale czy to tylko i wyłącznie wina poczynań rządu US? Czy przypadkiem Gojira nie jest chodzącym wyrzutem sumienia, które raz po raz przypomina Japonii o ich "dokonaniach" na Dalekim Wschodzie w latach 30. i 40.? Wiecie, taka powracająca karma. Podobny motyw był już poruszany w GMK z 2001 roku. Japończycy znani są ze swojej dumy, honoru, skrywania uczuć oraz niedopowiedzeń, więc łatwo nie przyznają się do popełnionych błędów, zwłaszcza przed obcymi. A wtedy z pomocą może przyjść wymyślony, przerażający stwór rodem z horroru, za którym skrywa się pewnego rodzaju aluzja do swoich mrocznych kart historii, kierowana w tak pokraczny sposób, że trudno nieobeznanemu z taką mentalnością człowiekowi w pełni zrozumieć wszystkie aspekty ichniejszej sztuki. Jednakże, w razie potrzeby monstrum zostanie wykorzystane jako swojego rodzaju narzędzie propagandy oraz odwołań do tradycyjnych wartości. I nie musi być to odbierane jako wada, wszak niektóre filmy Toho zawierały w sobie ważne elementy różnych przesłań i moralizatorskich treści. Tak, jak w najnowszym dziele Hideakiego Anno, gdzie pierwotny sens istnienia Godzilli może nie przepadł całkowicie, ale gdzieś się rozmył i przybrał nowe, dopasowane do współczesnych warunków, szaty. Dlatego można swobodnie mówić, iż Shin to świeże rozdanie dla japońskich twórców i początek nowej epoki w świecie kaiju movie niezależnej już od dogmatu "świętego" filmu Ishiro Hondy.
To tylko moje opinie i luźne przemyślenia, o tych dwóch, jakże wyjątkowych w skali całej franczyzy filmów. Zapraszam do wymiany swoich poglądów na tematy Godzillopodobne ;-)