Ktoś zadzwonił, podając się za policjanta i reszta tańczyła, jak im zagrał. Z oporami, ale
wykonywali jego polecenia. Znalazł się jeden pracownik, który odmówił, ale brakowało mu
asertywności, żeby wykrzyczeć im wszystkim prosto w oczy, co o tym myśli, to zaraz mu się
oberwało, jakim jest kiepskim pracownikiem i nie można na niego liczyć. Reszta mimo
wątpliwości posłusznie spełniała polecenia. Żeby tylko się nie wychylić i nie mieć problemów z
glinami. Smutne jest to, że ludzie, którzy powinni się dobrze znać, bardziej ufają komuś, kogo w
ogóle nie znają, niż sobie nawzajem. Jak tylko ktoś się sprzeciwiał, to pani manager zaraz na
niego najeżdżała, że nie może na niego liczyć. Tak naprawdę to ona najbardziej zawiniła w tej
sytuacji, a dokładniej jej uległość. Dopiero na końcu znalazł się facet na tyle asertywny, żeby
odmówić "policjantowi" i powiedzieć wszystko, czego ten od niego chciał. Wcześniej żaden o
tym nie wspomniał, ale Sandra zaraz ich ochrzaniała. Gdyby poświęciła chwilę na wysłuchanie
ludzi, których powinna znać i im ufać, to zaraz by się przekonali, że coś jest nie tak. Dzwoniący
świetnie dobrał sobie ludzi. Przestraszona Becky, uległa wobec przełożonych Sandra i
pozostali, którzy byli przez nią zdominowani.