Na filmową adaptację jednego z najsłynniejszych horrorów w świecie gier, jakim jest "Silent Hill", fani na pewno czekali z niecierpliwością... ale i ze strachem. Ten strach wynikał jednak ze smutnego doświadczenia z wcześniejszymi filmami kręconymi na podstawie gier. Wszyscy pewnie jak najszybciej chcielibyśmy zapomnieć o takich "hitach" jak "BloodRayne" lub "Alone in the Dark". Dlatego też oczekiwania na "Silent Hilla" okraszone były swoistym niepokojem. Czy niepokój ten zastąpi miejsca satysfakcji w chwili wyjścia po seansie z kina?
Odpowiedź brzmi 'TAK'. "Silent Hill" moim zdaniem zdjął 'klątwę' filmowych adaptacji gier. "Ciche Wzgórze" bije o kilka klas takie 'kasowe' megaprodukcje jak "Tomb Raider" z Jolie czy "Resident Evil" z Jovovich (dla tych, którzy nie pałają sympatią do tego ostatniego tytułu jest to dodatkową zaletą). Dla niecierpliwych spieszę z szeroką paletą uzasadnień (mam nadzieję przekonujących) mojego stanowiska.
Przede wszystkim po raz pierwszy chyba stykamy się z tak dokładnym odzwierciedleniem środowiska gry. "Silent Hill" nie jest kolejną adaptacją, której licencja na tytuł posłużyła tylko do przyciągnięcia więcej rzeszy widzów. "Silent Hill" jest dla mnie filmowym streszczeniem całej serii (z niewielkim odniesieniem do czwartego "The Room"). Fabuła z zaginięciem dziecka i szukającym rodzicem, a także charakterystyczna policjantka i pielięgniarka to odwołania do pierwszej części komputerowej serii survival horroru. Ścieżka dźwiękowa do już głównie zasługa II i III części z przewagą słynnej "dwójki". Dodatkowo należy wspomnieć o tym, że muzyka potęguje tu klimat opowieści i nie wiele brakuje jej do zasług jakimi odznaczyła się w grze. Kolejne zalety nieodbiegania od specyfiki zakreślonej w grach to lokacje. Wraz z bohaterką wędrujemy po tak zapadających w pamięci budynkach jak szpital, szkoła, kościół czy hotel (dodatkowym ukłonem autorów dla ekipy odpowiedzialnej za serię to fakt, iż lokacje te zmieniają się podobnie jak te znane z gry). Spotykamy również znane kreatury. Tu przeważają te z drugiej części - obślizgłe potwory, pielięgniarki oraz sławetny Piramidogłowy.
Wszystko te przytoczone powiązania (nawet mapa, którą studiuje Rose jest żywcem wyjęta z serii gier !!!) powodują, że jako ekranizacja gry "Silent Hill" jest na dzień dzisiejszy bezkonkurencyjny. Jako horror w postaci 'ogólnej', również nie ma sobie równych, jeśli chodzi o osiągi roku 2005 i 2006. Byłoby obrazą dla twórców, gdyby ich dzieło postawić na jednej półce obok "Hostela", "When the Stranger Calls" i innych nie do końca ambitnych tworów pseudo-grozy. Klimat idzie w parze ze strachem, cisza i niepewność z gwałtownością i przemocą, biel mgły z czernią lokacji (dodatkowym smaczkiem dla fanów serii jest fakt, iż bohaterka poznaje kolejne lokacje począwszy zawsze od ich oświetlenia). To zręczne balansowanie pomiędzy sposobami w dobieraniu elementów podczas realizowania filmu daje naprawdę pozytywne wrażenie i udało się autorom z pewnością.
Jeśli chodzi o wady... w moim odczuciu "Silent Hill" w pewnym momencie popada w zbytnią melodramatyczność. Jest to na szczęście moment krótkotrwały. Kolejne co może zwrócić uwagę to dialogi. Nie przesadzę chyba, jeśli stwierdzę, że kwestie Rose w 30% - 40% stanowią okrzyki "Shanon" i "Help Me". Nakreślają się także małe nieścisłości fabuły (bynajmniej nie chodzi mi tu o zakończenie, bo jest ono charakterystyczne dla tych z gier, co jest kolejnym plusem), które dla niezaznajomionych z tematyką moga znacznie urosnąć. Ale są to tylko szczegóły, które nie psują ogólnego wrażenia.
Na "Sielnt Hilla" warto było czekać. jest to horror dobry pod każdym względem, który wnosi świeży powiew do mocno już nadwyrężonego gatunku filmów grozy. Dodatkowo cieszy fakt, że dokonuje tego ekranizacja gry, i że - co najważniejsze - jest to właśnie "Silent Hill". Powróćmy po raz kolejny nad Toluca Lake... Silent Hill czeka...