Przyznam szczerze, ze nie czytalem ksiazki Irvinga. Po prostu wlaczylem telewizor i zaczalem ogladac jakis film w tv. Patrze - Jim Carey, to mysle, pewnie bedzie komedia, na dodatek jakis maly, smieszny chlopiec, wiec, co moze byc innego jak nie komedia? W czasie trwania filmu zaczalem sie przesuwac w strone kina familijnego, ale po jakims czasie zaczalem czuc klimat. Dalej uwazam, ze to troche kino familijne, ale udalo sie cos przekazac. Nietolerancje w stostunku do innosci, przez co, czesto sie traci mozliwosc poznania ciekawych ludzi. Przyjazn, dla ktorej nie ma zadnych przeszkod, przyjazn - ktora wszystko wybacza. Wiara i nadzieja, ktore trzymaja nas przy zyciu, nawet w najciezszych chwilach. A wszystko to w filmie o niezwyklym chlopcu, ktory chcial byc taki jak wszyscy, ale odnalazl w sobie sile i wiare w siebie, czyli cos czego brakuje wielu z nas.
Mysle sobie teraz o tym filmie. Chyba ostanio kreci sie za malo obrazow o pozytywnym i cieplym przekazie i dlatego Simon Birch tak mnie wciagnal. Wiec, jesli ktos chce obejrzec sobie taki wlasnie film, to polecam z czystym sumieniem.